Vama Veche to już trochę historyczna kolebka ruchu hipisów. Miasteczko położone na linii brzegowej Morza Czarnego przyciąga swoim klimatem wielu ludzi spod znaku rewolucji roku 1969. Do dziś znajdziecie tam unoszący się w powietrzu klimat wolności, frywolności, nieskrępowania i poszanowania drugiego człowieka.
Rumuńska życzliwość
Dotarliśmy do Vama Veche z myślą spędzenia tam 2-3 dni, zostaliśmy tam 6 dni i wciąż było mało. Czas płynął błogo, zupełnie inaczej niż w każdym innym miejscu na ziemi. Własnoręcznie zbudowane drewniane domki Goa Sunrise przyciągnęły nas swoją magią i wydłużały nasz pobyt tam z dnia na dzień. Nie byłoby to możliwe, gdyby nie sympatyczny gospodarz, który codziennie dawał nam nowe zniżki i codziennie trudził się, żeby niczego nam nie brakowało. Przychodził też do nas ze zwyczajną sympatyczną rozmową, a na pożegnanie uściskał nas tak serdecznie, że do dziś mam ciary na myśl o tym, ile serdeczności noszą w sobie Rumuni. Niesamowite.
Specyfika Vama Veche
Sam pobyt w Vama Veche był trochę zluzowaniem z ekspresowym tempem przemieszczania się po rumuńsko-mołdawskich częściach Europy. W końcu był czas na niczym nieskrępowany odpoczynek. Trafiliśmy akurat na bardzo wietrzne dni przez co fale potrafiły rzucić człowiekiem w wodzie nawet na kilkanaście metrów. Plaża wypełniona leżakami, biblioteką i videoteką (co wieczór na plaży były projekcje filmów z angielskimi napisami), barami (w tym metalowo-motocyklowy bar z hamakami i rumuńską APĄ), klifami, dziko rozbitymi namiotami, nudystami i wolno latającymi pieskami, których obecność nikogo nie drażniła. Czy ocieram się o definicję raju? 🙂
Vama Veche z jednej strony jest typowo nadmorskim kurortem, nastawionym na rodziny z dziećmi, a z drugiej o ósmej rano spotkasz tam – jak na starym, dobrym Woodstocku – chłopaków siedzących na krawężniku i częstujących cię piwem z radosnym pytaniem na ustach: „bere?”. Knajpka na knajpce, w jednej AC/DC, w drugiej Metallica, w trzeciej gitarki i winyle wiszą na ścianach i suficie. Śmiem twierdzić, że każdy wyznawca hasła „peace & love”, nie chowający w szafie starych, schodzonych dzwonów i lubiący chillout spod znaku piwka czy zieleni powinien przed śmiercią chociaż raz trafić do tego unikatowego miejsca. Miejsca, w którym przez 6 dni tylko raz zauważyliśmy samochód na polskich blachach (można uznać, że miejscówka wolna od polskich najeźdźców ;)) i plaży, na której nikt się nie krępuje w wieku 70 lat ćwiczyć jogę nago przy zachodzącym słońcu. Taki klimat! Dla nas na pewno do powtórzenia. Taka trochę życiowa destynacja. Wszystko, byle by tylko trochę poczuć ten wiatr, zew wolności i NICZYM nieskrępowaną swobodę.
Dziś filmik krótki – zgodnie z myślą: „jest super, nie ma czasu na filmowanie”. Niech powyższy opis pozostawi więcej Waszej wyobraźni. Mimo, że to 2000 km, my już planujemy wakacje 2018 w Vama Veche.
Sountrack: Nature – Cloudmeister.