Wczoraj ulokowaliśmy się w Ustrzykach Górnych, gdzie śpimy dwie noce. Kochana Lesława może w końcu leżeć i chrapać do woli. Dziś – razem z siostrzeńcem – o 6:30 wskakujemy w busa do Smerka, gdzie wczoraj skończył się nasz marsz. Zaczynamy Bieszczady przez duże B. Mam okrutnie wysokie oczekiwania, nigdy nie dotknąłem stopą tych terenów. Zaczynamy podejście, jest świetnie! Cały czas gadamy – o sprzęcie, minimalizmie, miłości. I całe to niby trudne podejście mija w okamgnieniu. Wychodzimy za granicę lasu i kopara jest zbierana z poziomu gleby. Ludzie kochani! Widoki, co tu się zaczynają to łoooo. 😳 Zresztą, pewnie wszyscy tu byliście i widzieliście, ale dla mnie to kraina nieznana. Wchodzimy na Smerka i nie wiem, w którą stronę ustawić się z robieniem filmów i zdjęć. W każdą! 😄 Po tylu dniach łażenia lasami bez większych aspektów widokowych, wczoraj trochę już miałem dosyć tego dreptania. Na etapie planowania całego szlaku, już dwa lata temu wiedziałem, że totalną nagrodą i – nieosiągalną do tej pory – wisienką na torcie będą Bieszczady. Wiedziałem, że tam – przy całej łaskawości pogody – mógłbym wizualnie doświadczyć tego, co najlepsze. I dziś MBP (wyimaginowana instancja: Matka Boska Pogodowa) była po naszej stronie. Zresztą, słowa nie oddadzą tego piękna, które oko cieszyło, więc łapcie dziś większą porcję zdjęć. Zdobywając Połoninę Wetlińską po dwóch godzinach mijamy pierwszych turystów. Wyobrażacie to sobie? Bieszczady na wyłączność. 🤯 Później niestety ilość napotkanych ludzi rosła w zastraszającym tempie. Na całej trasie dzisiaj spotkaliśmy dziś dwie grupy turystów z pieskami. I tak mi się smutno zrobiło, że Leśka odpoczywa na kwaterce, że tak poważnie podszedłem do zakazów w BPN, że jestem miękką fają, która planuje logistykę psią od stycznia, obdzwaniając parki narodowe, wysyłając pisma, stresując się, prosząc, a tu pieski sobie pomykają – być może na nieświadomce. Lekki smutek z tyłu głowy, bo przecież od kropki do kropki chcielibyśmy razem, niemniej Lesia zasługuje na odpoczynek jak mało kto. 😸 Schodząc z Wetlińskiej spotykamy grupkę żołnierzy z kałachami. Wejście na Połoninę Caryńską dosłownie zalewa oczy potem. To jest życie! 🤗 Ponad granicą lasu mogę niemal wykręcać koszulkę i dochodzę do wniosku, że lubię taką moją codzienność w ostatnich ponad dwóch tygodniach. A tu jeszcze: zieleń, gra chmurek i światła, przestrzenie, poczucie wolności. Wybaczcie, słowa tego nie oddadzą. Mamy widoczność na Tarnicę, a nawet na Karpaty po stronie ukraińskiej. Banany z ust nie schodzą. Myśli lecą bardzo wysoko. W duchu śpiewam sobie o bieszczadzkim niebie czerwcowym (własny aranż jednej z pieśni SDM-u). Pozostało zejście do Ustrzyk Górnych i uśmiech z dnia PRZESYCONEGO widokami. Wędrówka taka, jak dziś czyści, układa wszelkie myśli i trwogi w głowie na wiele długich tygodni. Czas na zimne piwko i regenerację przed jutrem.


Dystans: 25 km / 485 km
↗️ 1574 m ↘️ 1500 m⌛7h35min
Morale: rozMarzone.
Piosenka dnia: „Nie płacz bracie gdy smutek
zapuka w Twoje progi.
Nie daj się kiedy los
jest Ci mniej łaskawy.
Przecież dobrze wiesz,
że na końcu drogi
wciąż wierne jak pies
czekają >>czerwcowe<< Bieszczady” (SDM).