Noc pod wiatą choć chłodna, to i tak lepsza niż w krzakach. Minusik taki, że strasznie się kisiłem z psami na tych dwóch ławach przez co nikt tak naprawdę się dobrze nie zregenerował, a co później trochę odbiło się na Sunny. Wędrówkę zaczęliśmy koło 7:30. Za Marciszowem szlak „idzie” czyimś polem, ale w sumie nie ma żadnej ścieżki więc trzeba iść „na szagę”. Rosa z trawy w moment powoduje, że w butach mam jezioro marzeń. Oczywiście niechcący płoszymy sarnę, a chwilę później jeszcze trzy. Ich białe tyłki lecą w górę w stronę lasu, gdzie i my po chwili się meldujemy. Tam gubię szlak po raz pierwszy, a znaczny wpływ na to ma rzadsze oznakowanie oraz zrywka, po której gałęzie zasłaniają odbicie szlaku w górę. Nie byle jaką górę. Krąglak rozgrzewa mnie na tyle, że jak dzień zaczynałem w rękawicach i czapce, tak teraz poginam rozebrany jak do rosołu. Las tu jest stworzony dla dzikusów: przed nami wyskakuje kolejna sarna, Leśka na lince spazmuje. 😁 Przed wejściem do Gostkowa znów gubię szlak, ale za to zapamiętuję kapitalną miejscówkę ogniskowo-biwakową z panoramą na Sudety Wałbrzyskie. Gostkowskie psy życzliwie ujadając, pozdrawiają naszą wędrowną załogę. 🐕‍🦺 Kończy się asfalt i zaczynają pejzażowe widoki z pól i łąk. Uwielbiam takie przestrzenie. Na takich pagórkowatych polach sunących bez końca, odsłaniających nadchodzące góry, trafia się jedno przydrożne drzewko. No romantyzm! Gdy już chcę zaczynać przygodę z Trójgarbem znów gubię szlak, robię sobie bonusową, stromą górkę, ale dzięki temu trafiam na zrywkową drogę, gdzie jest skrajnie cicho i spokojnie. Na Skrzyżowaniu Siedmiu Dróg szlak jest ogrodzony taśmami, siedzą panie przy stoliku i czekają na biegaczy. Będą tu lada chwila! Wystarczająco mnie to motywuje, żeby jak najszybciej osiągnąć Trójgarb i pójść w swoją stronę. Po fajnym podejściu przemykam przez szczyt w ciągu kilku sekund i naginam ku Lubominowi. Zauważam, że Sunny jest już mocno zmęczona, zauważają to także ludzie, których mijam. A przed nami crème de la crème dnia, jeśli nie całego szlaku – krótkie, intensywne, strome podejście na Chełmiec. Wzruszam się na nim, mówiąc psiakom, że je kocham, że jestem z nich totalnie dumny. Dwa dzielne Anioły. Przez szczyt Chełmca przemykam w zasadzie bez zatrzymania. W kilka sekund. Deprymują mnie tabuny ludzi. Też tak macie, że wchodzicie na jakąś górkę i od razu ciśnięcie dalej? Tak jakby to nie wierzchołek był celem, a sama droga… Upał daje się nam we znaki, idziemy energicznie by jak najwcześniej dojść na kwaterkę w Boguszowie-Gorcach, aby mieć jak najwięcej czasu na solidną regenerację piesków przed jutrzejszym finałem.


Dystans: 27 km (dziś) / 91 km (całość)
↗️ 1085 m ↘️ 928 m ⌛ 6h21min