Co to był za kosmiczny dzień, łoooo‼️Nie myślałem, że będzie aż tak, ale już wczoraj wieczorem poczytałem, co ludzie przechodzący ten szlak odczuwali na tym odcinku i zacząłem się mocno obawiać. Po kolei…
Start: 5:15. Za Kalwarią Pacławską widokowe Żytne z wiatką. Spotykamy sporo jeleniowatych leniwie pasących się na łące. Paportno-Sopotnik to wieś, która doświadczyła przymusowych przesiedleń do ZSRR w 1945 roku. Dziś zostały już tam tylko zdziczałe sady i stary, zarośnięty, zapomniany cmentarz, robiący potężne wrażenie. Jesteśmy już jakieś 100 m od granicy z Ukrainą. 🇺🇦 Spacer Doliną Paportańską unaocznia mi jak dzikim terenem wędrujemy. Śmiecham w głębi siebie, że częściej szlak tu wyznaczają odchody z włosiem niż oznaczenia na drzewach. Mijamy z bliska dużą łanię, która tyłem do nas dziubie trawę i nawet nas nie spostrzega. Trafia się pierwsza kupa – na moje oko – niedźwiedzia. O przedreptanym Arłamowie i Księstwie Arłamowskim trochę opowiadam na filmiku, który dzisiaj ukazuje się na kanale YT i nagle na asfaltowej drodze napotykam kolejną świeżą kupę niedźwiedzia (załączam w zdjęciach, uprzedzam wrażliwców). Wcześniej asfalt dawał mi dziwne poczucie bezpieczeństwa, teraz już nie daje. Jest dziko, ale najmocniejsze akordy dopiero mają nadejść. Zejście do Jureczkowej i dalej już w górę. Znów świetne łąki, ale nastrój psują powalone na szlaku drzewa. Przedzieramy się pokrzywami i jeżynami. I zaczyna się TO – Rezerwat Chwaniów. Czytałem już o dzikich spotkaniach poprzednich wędrowców. Po takiej lekturze chciałem tamtędy jak najszybciej przemknąć. Śladów po bucie człowieka zero, za to tropów całe mnóstwo. MNÓSTWO! Są też tropy JEGO. Całe spektrum odciśniętych niedźwiedzich łap. Nozdrza wypełnia specyficzny zapach zgniłego mięsa. W komórce odpalony audiobook, na ustach „la la la”, przy nodze dyndający dzwoneczek. Jeszcze nigdy nie miałem spaceru na takiej adrenalinie. Tempo marszu na tyle duże, że przeoczyłem swój skręt i nadrabiam w tej dziczy dodatkowe 400 m. Wychodzę w końcu na łąkowe wzgórza i tam zmieniam w sobie trochę nastawienie. Widzę to piękno natury i się uspokajam, trochę zwalniam. Zmiana audiobooka na „Pewnego razu w Bieszczadach” dodatkowo rozluźnia atmosferkę. Nie zmienia to faktu, że w tym ciemnym, gęstym lesie byłem w gościach u drapieżnika największego z największych. Zejście z Mostów trochę rozbłocone. W Dźwiniaczu Dolnym przekraczam skromną rzeczkę i lezę szlakiem w cholerne pokrzywy. Mało apetyczny to widok, ale cyknąłem sobie fotkę (łapcie!) nóżki po kontakcie z tym naturalnym rozszerzaczem naczyń krwionośnych. Pytam szlak na głos: „kur.., co jeszcze mi zaproponujesz?!”. Odpowiedz przychodzi oczywiście natychmiastowo – ścianka 300 m w górę na Kamienną Lawortę. Pot się leje zewsząd, ale to właśnie oznaka, że po kilku dniach wygodnych pogórzy zadomowimy się teraz w górach. Pospiesznie schodzę do Ustrzyk Dolnych, gdzie w barze Niedźwiadek posilam się i poznaję super gościa, mającego duże serce do psów, zwierząt w ogóle. Przekraczam tory i ląduję na kwaterce. Ten dzień zapamiętam na zawsze.


Dystans: 41 km / 169 km
↗️ 1194 m ↘️ 1180 m⌛8h44min
Kleszcze battle: Leśka – Paweł 21:2