Co to był za dzień! Nic się nie zapowiadało, że się tyle wydarzy… Wchodzimy w Beskid Niski!
Najpierw leniuch-śmierdziel w głowie coś próbował kombinować z przedłużaniem wstawania. Ostatecznie opuszczamy kwaterkę w Krynicy-Zdroju o 5:40. Od razu rozgrzewka – w górę na Huzary. Hej ku górom! Po drodze na szczyt na szlaku spotykamy kozła sarny, który dość późno zdał sobie sprawę z naszej obecność. Po zejściu z góry zaczynamy przekraczanie strumyków, potoków i rzeczek. Takich przejść było dzisiaj spokojnie z 20, często tych samych cieków meandrujących z obu stron szlaku. To pewna innowacja, we wcześniejszych pasmach takie przebitki nie występują prawie w ogóle. Kolejna innowacja (buzz word 🤯) to to, że szlak idzie przez kilka ogrodzonych pastwisk, także trzeba sobie kulturalnie pastucha otworzyć i zamknąć. Beskid Niski inne niż wszystkie. 🙂 Pierwsze takie pastwisko przechodzę przed Mochnaczką Niżną. Sama ta miejscowość jest tak malowniczo ulokowana między łąkami i lasami, że widok wręcz zniewala swoją malowniczością. Za Banicą Leśka próbuje przegonić kotka nad rzeczką, przez co moczę buta. Pogoda od rana jest upalna, wszystko szybko schnie. Dalej wygodną drogą przez las do Ropek i na Hańczową, gdzie postanawiam zrobić zakupy na dzień i noc. Okazuje się, że sklepu na szlaku już nie ma. Pytam dzieci z pobliskiej szkoły, gdzie jest sklep. -„Tu niedaleko, to kilka metrów”. Wychodzi ponad pół kilometra w jedną stronę… W sklepie jestem trzy minuty przed 11:00, o 11:00 jest zamknięcie. 🙄 Piwa brak, napojów z lodówki także. Uzupełniam zapas wody i suchych buł. W drogę. Dalej idzie się wzdłuż strumyka będącego dopływem Ropy, a czasem idzie się po prostu po nim w jego wyżłobionym wąwozie. Zaczynamy podejście na Kozie Żebro, które mija dość płynnie. Na szczycie mijam grupę z kursu z nawigacji w terenie, robię im pamiątkową fotkę. Mili ludzie. Zaczyna się legendarna stromizna z Koziego Żebra. Nie było tak strasznie, ale zdecydowanie nie chciałbym tamtędy zjeżdżać po deszczach. Dochodzę na bazę namiotową w Regietowie, gdzie już jest bazowa. Dowiaduję się, że baza działa od wczoraj, stoją już duże namioty, gdzie można się kimnać za 12 ziko. Idę nad rzekę Regetówkę, żeby pozbierać myśli i wymoczyć stopy. Ta baza to miało być miejsce mojego noclegu, ale jest 13:00, a ja mam jeszcze trochę pary. Chodzę dookoła bazy, żeby znaleźć zasięg. Za czwartym razem dodzwaniam się do Chata Kasi Beskid Niski w Wołowcu, mają dla mnie dziś miejsce. To dodatkowe 16 km i muszę zdążyć na jedzenie do 19:00. Grzejemy! Od razu w górę na Rotundę. Pot leci, koszulka nabiera już zapachu top-żula z wrocławskiego tramwaju w upalny dzień. Na samą Rotundę muszę kiedyś wbić w aurze deszczowej, mglistej albo wczesnoporannej, bo jest tam klimacik na dłuższą refleksję. Ja po prostu tamtędy przelatuję ku Zdyni i ostatniemu solidnemu podejściu na Popowe Wierchy. Wcale nie są takie mainstreamowe, nie spotykam tam nikogo poza sarną (czwartą już dzisiaj). Później, gdy tempo już mam dobre, bo głównie zejściowe i myślę, że nie spotka mnie już nic ciekawego znów otwieram sobie pastucha i pakuję się na pastwisko pełne krów i byczków. Kochane zwierzaki chyba nie zrozumiały moich intencji, że chce je obejść z boczku i zaczęły uciekać wprost przede mną przez rzeczkę na drugą łąkę. 😟 Kilkunastu byczkom było to nie w smak i ruszyły w moim kierunku. No… Powiem Wam, że nie znam chwytów rolników, co robić w takich sytuacjach, ale było trochę podbramkowo. Dwa najbardziej krewkie byczki zatrzymały się dwa metry przede mną jak zacząłem machać kijami w górze. Ustąpiły w ostatniej chwili i powiem Wam, że nie było to zbyt miłe przeżycie. Ostatni wkurzony byczek, którego obchodziłem łukiem do końca wyjścia z pastwiska mnie odprowadzał. Pomyślałem później, że jakby mnie tam pokiereszowały, to bym tam gnił samotnie bez żadnego zasięgu w swojej kompletnej życiowej nieudolności. Później jeszcze kilka razy przekraczam rzeczkę Jasionkę w naprawdę dzikiej scenerii i dochodzę do Wołowca, gdzie ląduję w Chacie Kasi. 1000% rekomendacji dla tego miejsca. Zaopiekują się Tobą, dadzą dach i nakarmią pyszną szamą pod sam korek. Dla tego miejsca warto było robić dystans rozplanowany wcześniej prawie na dwa dni. Zrobiłem dziś chyba jakąś pieprzoną życiówkę z plecakiem. Srogi zajazd, Milordzie. 🧐
Obejrzyj na portalu YouTube: Beskid Niski sercu bliski
Dystans: 43 km / 307 km
↗️ 1611 m ↘️ 1726 m⌛11h20min
Morale: leniuszek/antyleniuszek
Piosenka dnia: „We don’t need another hero” (TT)
Poprzednie odcinki:
GSB #10: śpiewająco i deszczowo
GSB #9: płyniemy razem, spajamy się, stajemy się jednością
GSB #8: Lubań i wejście w góry Beskidu Sądeckiego