Pomysł na ten szlak chodził mi już po głowie ponad rok temu. Wydaje się, że poza skupiskami ludzkimi takimi jak Karpacz czy Kolorowe Jeziorka, to raczej taki outsiderski szlak. I oto chodzi, gdy w majówkę najbardziej popularne szlaki przeżywają istne oblężenie pod naciskiem stóp mas wszelakiej gawiedzi. 😉
Najwięcej stresu w planowaniu przysporzyła mi kwestia dojazdu – u przewoźnika, z którego skorzystałem w regulaminie jak wół widnieje: jeden opiekun=jeden pies. Jadę sam z dwoma psami, kupiłem więc bilet dla dwóch osób i dwóch psów (tylko tak system sprzedaży biletów przepuszczał transakcję) i trząsłem portkami całą drogę. Udało się dotrzeć do Szklarskiej, choć musieliśmy poubierać kagańce, a w pociągu jechali sokiści i przyglądali się psiakom. Gdy już stanąłem na stacji Szklarska Poręba Górna, oczom ukazał się widok przysypanych jeszcze śniegiem górnych partii Karkonoszy. Szybka ewakuacja z miasta i na dobre witam się z green bastardem 🧟 (w sensie zielonym szlakiem). Jest uroczo: wezbrana Kamienna, sporo formacji skalnych, wąska, często podmokła ścieżka. Trafiam na ekspozycyjne miejsce zwane Złotym Widokiem – warto tam kiedyś wpaść i zadżumić na dłużej. Lecę przez Grzybowiec i zdaję sobie sprawę, że nie mijam tu praktycznie nikogo. Dopiero w okolicy Chojnika zaczyna mnożyć się od turystów, często z pieseczkami. Przed Przesieką siadam na ławce by napoić psy, a z drugiej strony nadchodzi czwórka wesołych wędrowców. Jeden zagaduje, że zna kanał. Łooo, łooo, łooo. Miło. Częstują dwoma rodzajami nalewek, bo mam dwie nogi. Blisko 30 minut sympatycznej pogawędki (dzięki chłopaki!) powoduje, że dalej wędruje mi się ultra-wesolutko. To, co dalej zapamiętam z trasy to las za Borowicami. Cichy, tajemniczy, bezludny. Później już tylko Wang i około 7 km tour de Karpaczi, gdzie są dziesiątki tysięcy turystów. Główne ulice zalewa potok grającego disco polo, dźwięków cymbergaja, czuć grillowany serek za 3 ziko. Brudny i rozpędzony z kijami i psami skrajnie nie pasuję do tej rewii mody. Ląduję na kwaterze i wjeżdżają rutyny. Wymasowanie psów, nasmarowanie im łapek oraz swoich nowo-powstałych pęcherzy i na koniec pranie mydłem pod kranem uwalonych, śmierdzących ciuchów. Gdzieś tam się rodzi w głowie egzystencjalna myśl: czy ja się jeszcze do tego nadaję?


Dystans: 30,7 km
↗️ 1194 m ↘️ 1274 m ⌛7h25min
Morale: metafizyczne.