Dzień rozpoczynam od kontynuacji udziału w Tour de Karpaczi. Obchodzi się całe miasto asfaltami, lekki mankament tego szlaku. Pod hornfelsami z samochodu wyskakuje do mnie ukraińska parka i proszą o zdjęcie. Oczywiście. Po czym czekamy, bo pani chce poprawić sobie szminką usta do zdjęcia. Zabawna sytuacja. Zaraz za osiedlem skalnym w Karpaczu zaczyna się piękny, naprawdę piękny las. A później łąki i pastwiska. Dochodzę nad Kowary, gdzie na przestrzeni 1 km są trzy wiaty. Bogactwo. 🙂 Co i rusz ławeczki, na jednej z nich siadam i kleję plaster na pęcherz po wewnętrznej stronie stopy. W Kowarach spotykam sympatycznego człowieka, który podchodzi i od razu do psinek: „Ty jesteś Lesia, a Ty Sunny”. No (metaforycznie) łeb rozwalony na kawałki, że ktoś ogarnia te pseudo-filmiki z YouTube. Wędrowiec imieniem Romek idzie ten sam szlak tylko od piątku i zaczął go z drugiej strony. Wymiana uwag dotyczących szlaku i każdy w swoją stronę. Budują takie spotkania, a później jeszcze wiele razy w głowie wracasz myślami do tej osoby i myślisz gdzie ona teraz może być. Zaczynamy podejście na Ostrą Małą, która mała na pewno nie jest, ale ostra i owszem. Pot leci sążnie. Na punkcie widokowym kopa ludzi pozuje do zdjęć – nie ma jak zrobić choć grama „pro” relacji kamerką. Zwiewam stamtąd, bo ludu a ludu. Chwilę po zejściu zaczynają się malownicze pejzaże Czarnowa i tam… nie ma już nikogo… Na tych terenach jestem pierwszy raz i jestem wniebowzięty. 👼 Podchodzę na Wielką Kopę i lekko nie jest. Ale to dobrze. 😎 Na szczycie kręcą się ludzie, nie ma jak zrobić fotki, bo na skałkach rozkoszują się jedzeniem, uniemożliwiając innym stąpnięcie w tym miejscu choć na sekundę. To był jednak przedsmak dzikich tłumów na Kolorowych Jeziorkach. Plus tego miejsca jest taki, że… zjadłem pierogi. Nigdy nie skumam co powoduje ludźmi, że jadą do miejsca, gdzie ciężko wjechać, wyjechać jeszcze ciężej, a samo chodzenie/przeciskanie się wokół tysięcy innych ludzi wydaje im się jakby obojętne. Miałem spać na tamtejszym polu namiotowym, ale wystarczająco zniechęciłem się miejscem. Koło Wieściszowic wpadam do otwartego spożywczaka. 20 min rozmowy z Panią ze sklepu ładuje mnie taką energią, że ostatnie kilometry lecę naładowany jak (wege) kabanos. Postanowiłem, że zejdę 2 km że szlaku i kimnę się dzisiaj pod wiatą, co to jest a’la domkiem myśliwskim pod Marciszowem. Szedłem do niego z mocną nadzieją, że nie jest zamknięty i nie był. Zsunąłem dwie ławki, leżę opatulony z psami i chyba zaraz spróbuję stestować kominek. Za wiele ciepła pewnie nie da, bo okna powybijane, ale może zrobi klimat, a dym przegoni pierwsze komarzyce.
Dystans: 34,1 km / 64,8 km (razem)
↗️ 1074 m ↘️ 1284 m ⌛8h36min
Morale: naładowane.