Zawsze jeździłem w Izery, żeby wyobrazić sobie jak pięknie jest w dalekiej Szwecji. Od wielu, wielu lat marzyłem, żyłem tą namiastką i zarazem pragnieniem, że kiedyś…
Od rana, a w zasadzie od kilku dni towarzyszy mi dużo stresu w związku z tym wyjazdem. Ilość zmiennych, które mogą pójść nie po myśli i skasztanić wyprawę (a do dzisiaj dojazd) jest naprawdę mnoga. Akapit ten piszę już w autobusie do Hemavan, gdzie głęboko oddychając, prowadzę ze sobą wewnętrzny dialog i próbuję się uspokoić:
– Spokojnie, gościu, to wciąż ten sam ty, zmienia się tylko otoczenie.
– Czy i jak otoczenie wpłynie na mnie? Jak mocno się pozmienia w głowie?
– Oddychaj, daj się ponieść temu, co nadchodzi…
Trzy pełne doby w podróży. Ponad 2300 km. Samochód, prom, samochód, autobus. Niedziela, chwila przed 14:00, Hemavan – razem z Leśką jestem na początku szlaku KUNGSLEDEN. To szlak królewski; piszą i mówią, że jeden z najpiękniejszych w Europie. Prowadzi przez lapońską krainę Saamów, reniferów i olbrzymi obszar chronionej dzikiej przyrody na skalę światową. Wraz z Lesławą spróbujemy skosztować prawdziwej wędrownej uczty.
Skandynawskie góry witają nas deszczem, ale idę pełen euforii i oczekiwań na nadchodzące chwile. Trochę karłowatych brzóz, zdobywanie wysokości i zaczyna się. Kopara opada po raz pierwszy. Głowa chodzi dookoła – tak sobie to wyobrażałem. Widoki jakie roztaczają się z każdym krokiem i za każdym pagórkiem to coś, czego nie umiem z niczym porównać, co dotychczas widziałem. Bieszczadzkie połoniny? Może trochę, ale tu jest tak przestrzennie, że banan sam wędruje na usta.🍌 Rewelacja początek, ale później zaczęło się… Coraz mocniejszy deszcz z mocnymi podmuchami wiatru, co kilkadziesiąt metrów pokonywanie strumieni i wezbranych potoków. Na ratunek przyszła górska chata Viterskalet, gdzie mogłem się przebrać w suche ciuchy, by ruszyć dalej. Weszliśmy w dolinę w kształcie litery U, a po jej bokach wznosiły się imponujące Północny i Południowy Sytertoppen. Kopara opada po raz kolejny. Rzeczywistość jednak brutalnie sprowadziła nas na ziemię. Szlak był bagnisty, mokry, zaśnieżony, kamienisty. Nie szło się łatwo. Dolinkę ową ochrzciłem mianem kotła czarownic. Zamglone góry otaczały nas złowrogo i czuć było w tej aurze jakiś pierwiastek odrzucający. W pewnym momencie w dużej od nas odległości minęły nas jakieś dwa wolno spacerujące duże, białe zwierzaki. Renifery albinosy? Być może, ale przy tej pochmurnej, wietrznej i deszczowej pogodzie miało to pewien element grozy. Dodatkowo są tu jakieś takie agresywne ptaki, które bronią swoich małych i dosłownie pozorują ataki w naszym kierunku. Nie wiem, czy z mojego powodu, czy Leśki, ale musiałem wyglądać komicznie machając kijami do lecących na wprost nas ptaków. Zapachniało Hitchcockiem. Końcówka była już bezlitosna – na szczycie góry dorwały nas ostre podmuchy i ulewa. Do tego brodzenie w bagienkach po łydki i nawet pełna tęcza na koniec nie zrekompensowała nerwów. Na szczęście trafiliśmy do górskiej chaty, gdzie nie asymilujemy się z innymi (🤗), bo turyści z psami śpią w osobnych domkach. Napaliłem więc w kozie i suszę wszystko.


Dystans: 25 km
↗️ 608 m ↘️ 364 m