Start o 6:00 z Rabki i po chwili jesteśmy już nad tą uzdrowiskową miejscowością, skąd roztaczają się malownicze, górskie łąki. Rozpoczynamy długie, blisko 4-godzinne wejście na Turbacz. Miała rano być burza, później okazało się, że jej nie będzie, a jedynie popada deszcz. Co i rusz obserwowałem jak od południa nadciągają złowrogie chmury, które traktują deszczem już okiem widoczne góry. W razie czego mam dziś na trasie aż dwa schroniska i jedną bacówkę, byłoby się gdzie schronić. Przeszło bokiem – pierwszy powód do radości. Od rana podśpiewuję pioseneczki. Wychodzę zza jednego z zakrętów, a tu na drodze łania sobie stoi. Gdy nas spostrzegła, szybko uciekła w krzaki. Robię sobie 10 min postoju w Schronisku na Starych Wierchach, ucinając sobie pogawędkę o dłutowaniu w drewnie z opiekunem grupki studentów jakiegoś plastyczno-artystycznego wydziału. Później ciśniemy już granicą Gorczańskiego Parku Narodowego. Nagle dzieje się coś niebywałego. Około 80 m od nas drogę przekracza WILK. 🐺 Zatkało mnie! Leśka wariuje na lince – gdyby się zerwała, to raczej marny byłby jej los. Dobrze, że mam mocną linkę na pasie, dodatkowo trzymałem ją ręką. To są zawsze tak magiczne spotkania okraszone rzadkim łutem szczęścia. Był największy jakiego do tej pory widziałem, a jest to mój już trzeci okaz. To był bez wątpienia basior. Dalej przez kolejne 40 minut ciągle mówię sobie pod nosem niecenzuralne „ja p…”, nie mogąc pojąć szczęścia, które właśnie mnie spotkało. Istny dar od Matki Natury. Warto chodzić po takich terenach rano, w środku tygodnia, gdy jest mniejszy ruch turystyczny. I warto czasem popatrzeć przed siebie, a nie tylko pod stopy. Ogromna radość, ogromna! 🥰 Idę w niesamowitym nastroju. O 9:40 meldujemy się na Turbaczu, ulubionej górce Karola Wojtyły. Nie ma nikogo. Świetnie wchodzi się na takie oblegane zazwyczaj góry i jest się na nich samotnie. Mamy kapitalny widok na Tatry. Wskakuję do Schroniska na Turbaczu, gdzie jem jajówę i pora ruszać dalej. Następne kilometry wiodą przez martwy, świerkowy las. Mijamy tablicę informacyjną o wilku i niedźwiedziu, a następnie schodzimy ostro w dół ze Stusa. Kilka minut przed Przełęczą Knurowską wychodzę zza zakrętu, a tu walne zgromadzenie trzech jeleni. 🦌 Jeden czmychnął w prawo, dwa w lewo. Ciekawe na jaki temat debatowały… Później, gdy myślę jak już blisko do Studzionek, to tylko dzięki przenajświętszym kijom nie zaliczam czterech gleb. Ostre tu mają zejścia z kamyczkami… Wspaniały to był dzień, przesycony spotkaniami z leśnymi dzikusami. Tego jednego nie zapomnę już nigdy… 🐺 Auuuuu!
Dystans: 28 km / 181 km
↗️ 1280 m ↘️ 796 m⌛7h05min
Morale: zwierzęce.
Piosenka dnia: „But I’m always alone
And my heart is like ice
And it’s crowded and cold
In my secret life” (LC)