Jakoś tak mam, że od kilku dni budzę się przed budzikiem, czyli przed piątą i znów udaje się wyjść punkt 6:00. Przejście przez Chyrową to istna wizytówka okolic, po których się przemieszczam: z osiem przepraw przez rzeczkę, drewniana, piękna cerkiew, jeleń skaczący przez drogę w wysokie krzaki między domostwami, muczące krowy na górzystych pastwiskach. Zaiste, wieś z klimatem. Wchodzimy w las i na Czystynę. W lesie większy ruch sarni niż samochodowy na głównej drodze asfaltowej z Chyrowej. Wczoraj odebrałem ostatni depozyt z karmą dla Leśki – łącznie niosę tego teraz blisko 3 kg. Do tego 5l wody, bo dużo pijemy i plecak potwornie dziś ciąży. Po pierwszym przepoceniu ni stąd, ni zowąd zaczynam chyżo śpiewać sobie. Na tapet wlatuje znów cudne SDM i „Zabieszczaduj dzisiaj z nami”. Spokojnie, wiem, że to jeszcze nie to pasmo. Emocje rosną we mnie na szlaku z każdym dniem. Dziś daje im mocny upust, wzruszam się faktem, że jestem, gdzie jestem. Przez głowę przelatuje plątanina myśli, odlatuję ućpany otaczającą mnie naturą, łzy same płyną po policzkach. Coraz mocniej odczuwalne ciało przyczynia się do tego, że doświadczam coraz bardziej ekstatycznych terapii emocjonalnych. Schodzę na ziemię, tudzież do Nowej Wsi, skąd rozpoczyna się wejściówka na Cergową. Spotkałem się wcześniej z głosami typu: „tam będziesz miał ciężko”. Pierwszy kilometr podejścia nasuwa mi w głowie różne skojarzenia. Myślę czy to ktoś trzyma w dłoni świeżą łodygę pałki wodnej oraz pokrzywę i chłoszcze mnie po łydkach ile sił. Inne skojarzenie jest takie, jakby ktoś żelazkiem na jedynce (to chyba temperatura dla firan 🤔) prasował człowiekowi Achillesy. Zapamiętam tę górkę jeszcze z dwóch powodów. Pierwszy: strome zejście czerwonym przez moment jest dla (przepraszam najmłodszych czytelników) pojebów. Drugi: ściągam z Leśki co chwilę kleszcze, łącznie koło 40. Przejście przez Lubatową to niekończący się asfalt, słońce praży, Lesława by się ochłodzić kładzie się w przydrożnym rowie. Liczy się tylko dotarcie do Iwonicza-Zdroju i zrobienie przerwy. Siadamy w ogródku knajpianym, żeby odpocząć i się posilić. Dookoła mnie sami kuracjusze – walą browary przed południem jako i ja walę. Do tego palą szlugi. Jest pięknie, to jest właśnie kuracjarski rock’n’roll. Zostało 7 km do Rymanowa-Zdroju, gdzie dziś śpimy. W końcu lądujemy w lesie i wędruje się bardzo przyjemnie, bo jest cień. W dodatku idziemy zboczem góry o nazwie Mogiła (606 m) i cieszymy się, że zaraz wyciągniemy nogi do wypoczynku. Dochodzimy na miejsce noclegowe do pani Renaty (ul. Słoneczny stok 12), które ze względu na gospodarską życzliwość, klimat i bardzo dobrą cenę polecam każdemu. Pani też bardzo ceni ludzi ze szlaku. Jeszcze tylko rutyny: masaż psa, roler dla mnie, prysznic, pranie, obiad, zakupy…



Dystans: 28 km / 373 km
↗️ 1215 m ↘️ 1267 m⌛7h51min
Morale: pogodne.
Piosenka dnia: „Zabieszczaduj dzisiaj z nami
Niech pokłonią ci się połoniny
Zabieszczaduj razem z aniołami
Lot swój kieruj do Górnej Wetliny (…)
Ta kraina święta niepojęta
W tej krainie pięknie tajemniczo” (SDM).