Odwiedzili mnie znajomi i razem z nimi dzisiaj drepczę. Wczoraj lunął długo oczekiwany deszcz, dzisiaj na szczęście mamy słonko, przeplatane z mikro-deszczykiem połączonym z małymi białymi kuleczkami lecącymi z nieba. Wymarsz z Węgierskiej Górki o 6:40, przejście przez miejscowość i zaczynamy długie, ale wdzięczne podejście na Rysiankę. Wdzięczne, bo nie są to strome ścianki, a wzniesienia, które co chwilę pozwalają odpocząć, przejść przez urokliwe hale. Na jednej z nich widzimy 100 metrów przed nami dwa jeleniowate. Widzą nas i maszerują sobie spokojnie. Kawałek dalej kupa wilka, na co wskazuje włosie zjedzonego zwierzęcia. Szlak dzisiaj jest nad wyraz urokliwy, widokowy, ale i miejscami intymny, z bujną roślinnością, strumieniami czy też łańcuchami wpiętymi w skały, ułatwiającymi przejście szczególnie zimą. Krótki postój w Schronisku Rysianka i lecimy Na Halę Miziową. Idzie się niesamowicie lekko, wesoło, duże przewyższenie znika dzisiaj w oka mgnieniu. Lubię, wręcz uwielbiam samotną wędrówkę, ale potwornie miła to odskocznia, gdy wędrujesz ze znajomymi, możesz się odezwać, pośmiać. Bardzo udany dzień, mimo pleców, których ból pojawił się znienacka, ale i stopniowo malał wraz z rozgrzewaniem się. Po dotarciu do Schroniska na Hali Miziowej zaczyna się deszcz. Podróż z fartem. Zaraz pytamy czy przyjmą nas na glebę…
Dystans: 24 km / 77 km
1423 m 533 m 7h10min
Morale: pogodne.
Piosenka dnia: „W drogę! Żegnajcie chłopcy.
W drogę! Już na mnie czas” (CG).