Rankiem w centrum krwiodawstwa podzieliłem się płytkami krwi i osoczem, później dwie przesiadki pociągowe, a po południu uzyskane wolne zacząłem pożytkować w miejscowości Czempiń w Wielkopolsce, gdzie startuje długodystansowy szlak do Kobylina. Nie znalazłem w necie informacji, żeby ktoś chwalił się jego przejściem (w stylu thru-hike). Jeden człowiek przejechał ten szlak rowerem na raty i nawet udało mi się z nim skontaktować. Podobno są fragmenty trudne do przejścia. 🤗 Zobaczymy. Ruszam z Leśką i nastawiam się na słoneczną przedświąteczną przygodę. Czempiń to spokojna mieścina, z której wydostajemy się chodnikiem ku południu. Podziwiam bogactwo ziemi wielkopolskiej za to, że praktycznie nie chodzimy poboczem dróg, a specjalnymi dróżkami dla rowerzystów i pieszych. Wieje zachodem. 😏 Pomiędzy chodnikami trafialiśmy kilka razy w las, szło się całkiem przyjemnie, ale najlepsze widokowo zaczęło się od Kanału Obry. Rozległe pola, przecięte wodą, a na koniec dnia kompleks jeziorek. Szkoda tylko, że tak bardzo wyschniętych. W miejscowości Wonieść odbiłem od niebieskich znakowań, aby zaopatrzyć się w szybko ubywające z nas i z butelek płyny. Pod sklepem Leśka zrobiła wokół nas niezły kocioł złożony z miejscowych adoratorów atrakcji. Zastanawiali się, gdzie nas ulokować na nocleg, ale uparłem się, że musimy podejść jeszcze kilka kilometrów. Trochę nas żałowali, że będziemy spać w lesie. Miałem rozbić się nad jeziorem, ale jest tylko wyschnięte po nim miejsce, a las, w którym się regenerujemy jest trochę niespokojny, trzymajcie kciuki. Alerta: uważajcie na kleszcze, zima nie wytepiła ich należycie; ściągnąłem już dziś sporo tej zarazy z siebie i Leśki.
🐾 29 km⌛5 h 31 min