W Sufczynie przebieg szlaku różni się od tego w aplikacjach (na mapie Compassu leci prawidłowo) – skręca się w lewo za strażą pożarną. My akurat skręcaliśmy w prawo, bo do szlaku trzeba było dojść półtora kilometra z Nowej Wsi. Wchodzimy na przepastne łąki ograniczone z każdej strony wzniesieniami Pogórza Przemyskiego. Mimo kleszczozy jest pięknie. Chwilka w lesie i znów widok na przepiękne pagóry z Hutą Brzuską w dole. Widoki tak majestatyczne, że aż chwyta za gardło i zatyka. Znacie ten stan podziwu dla prawdziwego piękna? Z tyłu głowy wczorajsza mordęga z błotem, a dziś poza wysokimi trawami, w których czyszczą się buty, to cały czas wygodna dróżka. Doceniam każdy, podkreślam: KAŻDY metr wygodnej szutróweczki, dla której chyba wymyślę jakieś pieśni chwalebne. Wchodzimy w ostoję niedźwiedzia, a więc śpiewamy. W pewnym momencie ślad szlaku w aplikacjach różni się od tego, co w realu. Decyduję się na wygodną, szeroką drogę wiodącą za rzadkimi oznaczeniami na drzewach. Przez to omijam chyba część właściwą Muru Krzeczkowskiego – nic to, kiedyś tam wrócę na biwak. 😸 Idąc przez Krzeczkową wysyłam wiadomość do rodzinki – jaka super dziś traska, jaka wygodna w porównaniu z dniem poprzednim. No i ciach: skręt z asfaltu w pokrzywy i krzaki. Wychodzimy na łąki, na których nieśmiało zarysowuje się ślad po kimś, kto wcześniej pokonał te trawiszcza. Po nich ściągam z Leśki dziesiątki kleszczy. Kleszczowy licznik na pieseczku osiągnął dziś rekordowe 58 sztuk. Trochę powalonych drzew w okolicy Popielowej i babrzyska tuż przy szlaku. Schodząc do Krasic chyba za mocno podkręciłem się widoczkami, bo gubię szlak, a później już intuicyjnie schodzę w dół, nadkładając ponad kilometr i przechodząc rzeczkę na bosaka. Dalej przechodzimy most nad Sanem (nowy przebieg szlaku) i lecimy w lasy prowadzące na Korytniki. Napotykamy opalającą się wilczą kupę z włosiem. ⛱️ Liczy się tylko dojście do Krasiczyna, gdzie w końcu obiad i piwka. Robię też zakupowy zapas, bo nie wiem czy w jutro sklep w Huwnikach będzie czynny. Relaks w Krasiczynie kończę lodzikiem z budki, w sam raz na ostatnie podejście, gdzie na rozdrożu szlaków nie odnajduję ciągłości niebieskiego. Chodzimy w pełnym słońcu 3 razy w tę i we w tę aż w końcu decyduję się iść w jakąś dróżkę, która jakoś trafia na niebieski, ale jakby słabiutko oznaczony w terenie. Idąc przed siebie docieramy do Dybawki, gdzie znów mamy agro-nocleg. Niektórzy twierdzą, że odcinek, który wczoraj przebyliśmy był największym hardcorem tego szlaku. Byłoby świetnie, bo wędrowanie dzisiejsze było ze wszech miar miłe.


Dystans: 31 km / 101 km
↗️ 799 m ↘️ 802 m⌛7h5min
Piosenka dnia: Jedwab – Róże Europy
Kleszcze battle: Leśka – Paweł 58:11

Poprzednie wpisy ze szlaku:

Szlak Karpacki #1: ku marzeniom!

Szlak Karpacki #2: dosłownie wyskoczyłem z butów