Ten czwartek zaczął się tak naprawdę w środę. Praca, odpalenie zrzutki i wrzut filmiku, zawiezienie kochanej Rodzinki do kochanych Teściów (dziękuję!) i powrót do Wrocławia. Poczciwy sąsiad podrzucił nas po północy na Dworzec Główny PKP. Na peron wjeżdża pociąg Przemyślanin, na który od miesiąca wyprzedane były wszystkie miejsca sypialne. Siadam na wyznaczone miejsce, obok siedzi już współpasażer. Leśka nie ma miejsca, nikt z nas nie ma miejsca. Znajduję jedną panią konduktor, później drugą, opowiadam o nadchodzącej wymagającej wędrówce i błagam o jakiś zaciszny kąt, żebyśmy z psem oko zmrużyli choć na chwilę. Chcę dopłacić, wszystkie kozetki zajęte. Po chwili dostajemy cały wolny przedział służbowy dla siebie. Kłaniam się pani konduktor w pas, pierwsza dobra duszyczka na szlaku, choć do szlaku mamy jeszcze setki kilometrów. Dzięki niej udało się trochę pospać i mieć siłę na pierwszy dzień. W Rzeszowie szybki transport pod kropkę na osiedlu Biała i już przypływ emocji. ZACZYNAMY!!! Ileż to lat w głowie rozgrywałem ten szlak… Pierwsze kilometry ciągną się asfaltem, co pozwala na obserwację rozjeżdżonych przez samochody żab. Witamy się z wiewiórką, kozłami, sarnami i zającem. Po dłużących się Borówkach wskakujemy w prawdziwą dzicz. Przekraczanie potoków w butach nie było dobrym pomysłem – od razu na wilgotnej stopie trą małe kamyczki tworząc podwaliny pod odcisk. Szlak tu jest chyba dedykowany dla tych, co lubią łamigłówki, szarady i labirynty w gąszczu, a przy okazji ich pasją są marsze na dezorientację. Karpacki pokazuje pazury po raz pierwszy. Kilka razy dzisiaj zastanawiam się nad tym, co znakarz miał na myśli. Albo w Sudetach i Beskidach jest zupełnie inna szkoła znakowania szlaku, albo ktoś tu z premedytacją dorzuca „do dzikości” szlaku. W Jaworniku Polskim IPA od Ż pod sklepem na nielegalu i z ukrycia, co wprawia w konsternację miejscowych wielbicieli trunków (oni chowają się za garażami, a ja dostałem ciche przyzwolenie „na własne ryzyko” od pani ekspedientki 😉). Na wysokości Laskówki są ładne łąki. Po kilkunastu minutach chodzenia po nich zdejmuję z Leśki 33(!) kleszcze. Gdy myślałem, że nic już się nie wydarzy kilometr przed Bachórzem dostajemy skondensowaną porcję Beskidu Niskiego w pigułce. Najpierw zjeżdżam bezładnie z góry po błocie w oblepionych mułem butach, następnie przenoszę najpierw plecak, a później Leśkę po niezbyt pewnej kładce nad rzeczką, a chwilę potem wychodzimy wprost na wyjące byczki, które omijamy w mokradłach i trawie po pachy. Pierwsza myśl: ja pier…ę, ten szlak jest z innej galaktyki.
Dystans: 40 km
↗️ 845 m ↘️ 821 m ⌛8h45min
Piosenka dnia: „zapytałem (ptaki – dop. redaktorek) jak mam lecieć
ej, powiedziały ‘śmielej’
ej, powiedziały ‘śmielej’
ej, powiedziały ‘leć’!” by Zalew
Kleszcze battle: Leśka – Paweł 37:3