Znów do snu w namiocie usypiał nas deszcz. Po powrocie do domu chyba będę sobie ten dźwięk puszczać na dobranoc by dłużej żyć skandynawską chwilą.
Dzisiaj pobudka o 5:00, wymarsz o 6:00, aby zdążyć na 14:00, na przeprawę przez trzecie jezioro.
Początek to trochę przedzierania się przez niewielkie, mokre brzozy, ale jak już wydostaliśmy się na otwartą przestrzeń, to podejście w pewnym momencie było takie typowe dla Gór Suchych. 🤩 Przed nami monumentalna ściana. Na tym pustkowiu ma się wrażenie małości ludzkiego życia przy tak olbrzymiej górze. Zimą suną tu pewnie lawiny, jedna za drugą. Później stały już scenariusz: płaskowyż aż po horyzont, który oczywiście stanowią wybijające się klify górskie i różnokształtne góry. Druga połowa spaceru to już dużo lasów brzozowych z niewielkimi prześwitami na jeziorka i bagna. Schodząc w kierunku jeziora Sakkat pojawia się coraz więcej świerków. Otwierają się też bramy piekła. Dosłownie komarzego piekła. Jeśli ono istnieje w statystycznym zagęszczeniu komara na metr kwadratowy to jest to właśnie tutaj. Jeszcze nigdy nie widziałem takich chmar tych bezczelnych krwiopijców. Zeszliśmy do jeziora i schowaliśmy się w dostępnej chatce, aby poczekać tam godzinę na swoją przeprawę. W drewnianej chatce oczywiście komar na komarze, więc sprawdziliśmy jak jest 100 metrów dalej na doku. Było jeszcze gorzej, więc wróciliśmy do chatki. Po chwili odebrał nas miły pan, który w rzęsistym deszczu przetransportował nas swoją motorówką na drugi brzeg jeziora. Dzisiaj nocleg w dużym schronisku w Kvikkjok, co to – przynajmniej cenowo – próbuję być ho(s)telem. Mają pralkę więc uprałem smrody i zażyłem pierwszego od kilku dni CIEPŁEGO prysznica. Biorąc go poczułem się jak jakiś dzikus z buszu w nie swoim otoczeniu. No i dobrze.
Dystans: 29 km (w tym 3 km motorówką) / 266 km
↗️ 708 m ↘️ 933 m