Pół nocy walczyłem z nieopatrznie wpuszczonymi do domku komarami i nie mogłem zasnąć przez to ciągłe „bzzz, bzzz”. Wyjście przed siódmą i jak najszybsze, bez zatrzymywania się przejście przez terytorium tych krwiopijców. O 8.40 docieram do Adolfström, gdzie są opcje noclegowe i rozważałem to wczoraj, ale – pół żartem, pół serio – c’mon, jestem Polakiem, nie mógłbym spokojnie spać w miejscowości z taką nazwą. 😏 Weszliśmy ponownie w las i siup do góry. Po jakimś czasie dostaliśmy się do Pieljekaise, czyli pierwszego z czterech parków narodowych na całym szlaku. Przejście przez niego miało być główną atrakcją dnia. Chronią tu chyba głazy i skały (żart, chronią głównie lasy brzozowe), więc jest trochę podobnie do naszych Gór Stołowych, tylko (jeszcze, hehe) gorzej. 95% całego dnia skakaliśmy po skałkach i kamieniach. Gdy myślałem, że to będzie w końcu dzień bez widoków, wyszliśmy ponad las i znów szlak poczęstował nas rozległymi przestrzeniami. Dookoła góry i jeziorka. Później już tylko zejście do Jäckviku, gdzie śpię w domu turystycznym przy kościele szwedzkim. Na miejscu byłem o 14.00, ale check in od 17.00 i nie da się nic z tym zrobić nawet jak gospodarz jest na miejscu. Prywatność jest tutaj mocno szanowana. Na szczęście jest tu duży market, gdzie zakupiłem naturalne środki dla Leśki na komary i na zapewnienie ulgi po ugryzieniach. Jakoś może przetrwamy. 🙃


Dystans: 28 km / 175 km
↗️ 665 m ↘️ 728 m