Rano jak wyjrzałem z chatki, to znów szaro, buro i deszczowo. Padało całą noc, szlak nasiąknął jak gąbka. Na początku przechodzimy most nad rzeką Servvejuhka, gdzie wodne kaskady i kapitalny widoczek tak przyciągają turystów, że mimo deszczu naliczyłem w tej okolicy trzy rozbite namioty. 😯 Później czekało nas długie podejście, a po wyjściu ponad granicę brzozowego lasu szliśmy już prawie do końca w otwartej przestrzeni. Wspaniałym widokom nie było końca, wyjrzało nawet na trochę słońce – pierwszy raz na szlaku, jeee! ☀️ Żeby nie było tak różowo, to znów przeżyliśmy kilka ataków tych wpieniających nas ptaszków. Dolatują nad głową niczym odrzutowce na 2-3 metry i tylko kije nas ratują. Nie pomaga nawet pospolite „spier…”; w sumie zrozumiały brak znajomości polskiego. 😏 Na szczycie drugiej dzisiaj góry (bez nazwy, 1079 m) wiało dość solidnie, ale Szwedzi są nie w ciemię bici – rozsądnie postawili tam awaryjny schron, gdzie wszedłem by ubrać się trochę cieplej. Następnie czekał nas spacer surowymi rumowiskami i gruzowiskami, otoczonymi górami i poprzecinanymi jeziorkami. Odczucia jakbyśmy dreptali sobie po księżycu. 🤩 Później już łagodne, zielone zejście w kierunku schroniska Aigert, gdzie się nie zatrzymywaliśmy, tylko pognaliśmy w dół do Ammarnäs. Po drodze przeszliśmy jeszcze mostami nad rwącymi i przepięknymi rzekami (spokojnie, Izera, jesteś na zawsze w serduszku mym ♥️, choć konkurencję masz ekstraklasową) oraz zeszliśmy na tyle nisko by zobaczyć rosnące świerki. Miłe odróżnienie w górskiej dominacji brzózek.
W Ammarnäs jest jeden z chyba dwóch pro-sklepów na całym szlaku. Odnotowuję ten fakt z dużą radością, gdyż zapełnię się w końcu czekoladami i śmieciami, żeby brzuch nie zwariował od tej skromnej lio-diety.
Dziś znowu śpimy pod dachem, korzystam póki mogę, bo przed nami 3-dniowy (oby) odcinek bez chatek, zasięgu i z liczeniem na dobrą pogodę pod namiot.


Dystans: 28 km / 81 km
↗️ 546 m ↘️ 845 m