Wyglądam z chaty o 6:00 rano, a tam podmuchy jak 150, doprawione walącym pod skosem deszczykiem. Od razu zniechęcenie. Wystarczyło jednak przejść kilkaset metrów i szlak za górką nie był już taki straszny. Podmuchy ustały wraz z zejściem w dolinkę Jeziora Tärnasjön. Pojawiły się jednak problemy w postaci zerwanego mostu przez jedną część jeziora. Udało się przejść na drugą stronę po wystających kamieniach, ale po chwili na wysepce doszliśmy do drugiej przeprawy, gdzie znów most był po prostu urwany od brzegu do brzegu. Głębokość była zbyt duża, nie było mowy o tym, czego wczoraj się trochę uczyłem, czyli chodzenia po wodzie. Na szczęście dostrzegłem w dalszej odległości zimowe oznaczenia szlaku i pół kilometra dalej sprawny, duży most. Wróciłem więc po kamieniach przy pierwszym zwalonym moście. Okazało się, że w tym miejscu szlak ma nowy bieg, czego nie odnotowałem zdając się głównie na GPS. Gdy już doszliśmy do właściwego mostu, okazało się oczywiście, że Leśka nie przejdzie po metalowym, kratkowanym podłożu, więc wziąłem +/- 25-kilogramową pannicę na ręce. Za tym chybotliwym mostem były identyczne dwa kolejne, więc dawaj – pannę młodą na rękach na ślubny/szlakowy kobierzec. 👰🏼 Następnie poruszaliśmy się około dziesięciu kilometrów wzdłuż wspominanego jeziora, co chwilę ładując się w brzózkowe lasy. Druga połowa dzisiejszego etapu była zdecydowanie bardziej górzysta. Gdy już wyszliśmy z lasów na rozległe przestrzenie z niezliczoną ilość jezior poczułem się jak na innej planecie. W pewnym momencie przyczaiłem stadko reniferów pasących się na zboczu gór. Chwilę później trafiłem na jeszcze kilka stadek, a jedno bezceremonialnie przeszło 20 m przed nami (właściwie to obeszło nas z trzech stron). Uwielbiam sarny i jelenie, ale jakie to są piękne zwierzęta. Poruszające się wdzięcznie, z gracją, bez nerwowego pośpiechu, nawet trochę śmiechowo niczym konie andaluzyjskie. Majestatyczne spotkanie, zapamiętam je na zawsze. Okazuje się, że te dwa białe, duże zwierzaki z wczoraj, majaczące we mgle, to też były renifery, po prostu albinochy. 😎 Gdy weszliśmy na ostatnią górkę ujrzałem jeden z piękniejszych widoków w życiu. Ani słowa, ani zdjęcia tego nie oddadzą, ale w takich miejscach można poczuć gdzieś głęboko wewnątrz skrywane emocje, które eksplodują mimowolnie przy takich krajobrazach. Zeszliśmy do górskiej chaty Serve, znów dostaliśmy chatkę przystosowaną dla psów, gdzie jesteśmy sami. Trochę ciągnęło mnie na biwaczek, ale prognozy mówiły o popołudniowym i wieczornym deszczu (tak przynajmniej powiedział gospodarz schroniska, bo zasięgu tutaj nie uświadczysz). Po wczorajszych doznaniach – nigdy nie widziałem Leśki tak mokrej; nie mogła się długo dosuszyć – teraz dmucham na zimne i potencjalnie mokre. Poleciałem do brzózkowego lasu po drewno, by napalić w kozie, wykąpałem się w lodowatej rzece, nabrałem wiadro wody i gotuję makaron zakupiony u gospodarza. Proste życie jest piękne.


Dystans: 28 km / 53 km
↗️ 491 m ↘️ 496 m