Wyszliśmy ze schroniska razem z Joachimem koło 7.30 i chwilę później, przy przekraczaniu drugiej rzeki, skacząc po kamieniach kilkadziesiąt metrów od szlaku, trafiliśmy na urokliwe poroże renifera. Od razu zostało dopięte do mojego plecaka – kolejne z małych szwedzkich marzeń spełnione! I super, że stało się to niecałe 50 km od końca szlaku, a nie na jego początku. Wiadomo – dodatkowe gramy. 🧐 Szliśmy sobie w pełnym słońcu(!), w pięknym przyrodniczo otoczeniu i miałem wrażenie, że nie doceniamy tego, co wokół nas – przestrzeń, mijane góry oraz przekraczane rzeczki. Zamiast tego rozmawialiśmy o tym, jak brutalny jest świat, w którym żyjemy – szpiedzy, zdrajcy, propagandyści, farmy trolli, fact checking. Na szczęście szybko zreflektowaliśmy się, że główną zasadą naszej wędrówki jest docenienie każdego kroku i każdej chwili, którą możemy spędzać w tak pięknym terenie. Krótka przerwa na drugie śniadanko w schronisku Alesjaure i ruszyliśmy w drogę wzdłuż długiego jeziora Aliseatnu. Woda w nim co chwilę przyjmowała barwę lauzurową, wyglądało to miejscami bardzo malowniczo. Później na szlaku spotkałem pierwszych Polaków. Jakże miło było z kimś pogadać twarzą w twarz w rodzimym języku. Pierwszy raz od ponad dwóch tygodni. Na koniec dzisiejszych przygód wędrownych zaczęliśmy tracić wysokość. Coś mnie tknęło, że tak wysoko, jak jestem już więcej nie będę na tym szlaku i zacząłem się żegnać z górami. O 16.40 docieramy do przytulnego schroniska Abiskojaure, gdzie ostatni raz korzystam z sauny i orzeźwiającego jeziorka. Jutro 15 km i finał, pewnie znów wpadnę w tą emocjonalną pułapkę…
Dystans: 34 km / 434 km
↗️ 136 m ↘️ 664 m