Główny Szlak Sudecki i dziewiąty dzień zmagań przyniósł rewelacyjny nastrój. Skalne Grzyby zapewniły sporo wesołego gadulstwa…
Radosna faza na Skalnych Grzybach
Pobudka o 4:45. Trochę się nie wyspaliśmy na stole pod wiatą. Często się budziłem, obejmowałem Lesię, żeby nie spadła. 5:50, ruszyliśmy na szlak. Coś ciężko było nam się rozkręcić – a to Skalne Grzyby i robienie im zdjęć, a to ujęcia do filmów. Nastroje przede wszystkim dużo lepsze niż wczoraj. Znów cieszę się każdą chwilą w lesie, oglądam sobie formacje skalne, dookoła nikogo. Tylko my i szlak. Skalne Grzyby za nami. Schodzę do Studzienna, jest tam agroturystyka, o której nie wiedziałem. Nic to, i tak mieliśmy superancki hotel. Do późna śpiewały nam ptaki, w nocy kojąca, głęboka cisza i nad ranem znów ptaki. Kilka kroków za Studziennem jest górka Golec – widoki z niej są iście orkiestrowe.
Przestrzenne łąki wokół Wambierzyc
Przed Wambierzycami są rozległe łąki. Zza zakrętu, 50 metrów od nas wyskakuje kozioł sarny i nas nie widzi, więc wchodzę w trawy, żeby zrobić zaczajkę na jak najlepsze zdjęcie. Spostrzega nas w pewnym momencie, szczeka raz i daje dyla w gęste zarośla. Leśka wariuje, podskakuje wysoko w trawie by coś zobaczyć, jednocześnie popiskując. Daję swoją „okejkę” (taki znak afirmacji) dla takich spotkań. W samej miejscowości płynie rzeka Cedron, gdzie pomieszkują nutrie, ale próżno za nimi wyglądam. Nie objawiają się. 😑 Za Wambierzycami wychodzę na pola, gdzie wszędzie jest niemal bezmiar przestrzeni i tak się składa, że z każdej strony w oddali są góry. Kapitalne miejsce. Jest koło 8 rano, ale brak drzew (cienia) staje się dość mocno odczuwalny. W trosce o Leśkę zawężamy ruchy. Do późnego wieczora chłodniej na pewno nie będzie.
Dobijam do ekipy wędrowców
Od Ścinawki Średniej asfalt i zero cienia, zaczyna się podejście na Pustółkę i dalej na Górę Wszystkich Świętych. Dopiero po kilku kilometrach pojawia się las i daje wytchnienie. Leśka wskakuje w każdy przydrożny rów z nadzieją na wodę. Część z nich jest sucha na wiór. Na samym szczycie Góry Wszystkich Świętych jest super wigwam z paleniskiem po środku. Obok jest jeszcze jedno miejsce ogniskowe i wieża widokowa. Nie wchodzę na nią, bo się zagadałem – natknąłem się bowiem na trzech GSS-owiczów, dwóch z nich przechodzi szlak częściami. Chwila relaksu i zabieram się z nimi by razem dojść do Słupca. Ostatnie 10 kilometrów upływa jak z bicza strzelił na przyjemnej rozmowie. A to o piesku, a to o butach, a to o GSB (panowie już mają swoje doświadczenia w tym temacie) czy wreszcie o magicznych miejscach w Bieszczadach. Oni odbijają czerwonym w lewo, a ja do agroturystyki w Czerwieńczycach w prawo.
Ewakuacja przed upałem
Jest samo południe, z nieba potężne słońce doskwiera coraz bardziej. Poję Leśkę elektrolitami i rozmasowuje jej cudowne mięśnie. Większość dnia mamy na regenerację. Żeby nie było tak różowo biegam teraz po całej wsi, żeby złapać zasięg i móc to do Was wysłać. Jeśli jutro skwar będzie podobny, trzeba będzie znów wcześnie wyjść. Uświadomiłem dzisiaj sobie, że pękło już 250 kilometrów, wczoraj wszedłem w drugą część trasy. Jestem przeszczęśliwy, że jestem tu, gdzie jestem. To jest to! To jest, proszę Państwa, TO! 🤩
Dystans: 27,2 km ↗️ 876 m ↘️ 1225 m
Czas: 6h20min
Morale: jak najbardziej radosne.
Piosenka dnia: „Jaaaaa! Ty! Idziemy jedną drogą (…). Mało mówią w tym kraju językiem, który znam. Znajdę bramy do raju, z Tobą albo sam” (Coalition). 🎶
Poprzednie wpisy z Głównego Szlaku Sudeckiego: