Dzień trzeci wędrówki po GSS ochrzciłem dniem ślimaka, a na szlaku znaleźliśmy dwie dychy, które wpłaciliśmy na naszą zrzutkę.
Jeśli istnieje nad nami jakaś opatrzność, może zwykły los, to wszystko często się układa w jedną logiczną całość. Dostajesz coś, oddajesz coś. Zupełnym przypadkiem znalazłem wczoraj obok swojego tarpa miejsce na ognisko. Paliłbym i cieszył się klimatem trzaskających gałązek, ale lało przez całe późne popołudnie aż do nocy. Bilans na zero. Trochę wierzę, że podobnie jest w codzienności – wpłacamy kasę na pomoc labradorom, a i do nas uśmiech wróci – być może w najmniej spodziewanym momencie.
Ślimaki, wszędzie ślimaki
O 4.00 jakiś wystrzał w oddali uaktywnia kozła sarny stojącego 20 metrów od mojej noclegowni. Jego szczekanie, dziesiątki ślimaków pełzających mi tuż nad głową po wewnętrznych ścianach tarpa i komary nie dają dłużej pospać mimo iż próbuję jeszcze z półtorej godziny. Taki naturalny budzik. 🙂 Pakowanie… Ślimaki są na wszystkim, w bucie, na kurtce, śpiworze, spodniach (wygląda jak ślady po polucjach, szieeet), jeden ogromny wbił się w pomidora. Kilka z tych obślizgłych kreatur na pewno wędruję ze mną w plecaku. Po wcześniejszej leśnej toalecie kieruję się na miejscowość o nazwie Kałków. Przypadek?
Pieniądze leżą na… szlaku
Wcześniej jednak idę przez Łąkę. Nic szczególnego, poza tym, że popaduje i już jestem mokry. Mijam dziś dużo malutkich miejscowości. W co drugim domostwie psy zza ogrodzenia pozdrawiają Leśkę. Co chwilę pogoda leci ze mną w kulki. Co schowam kurtkę do plecaka, bo przygrzewa, to znów muszę ją ubierać, bo przejściowe deszczyki. Robiłem tak dzisiaj sześć razy. Za Trzeboszowicami znajduje dwie dychy na szlaku. Ale cios! Od razu lampka w głowie, cyk, wieczorem to wpłacam na psiaki. Co szlak dał, niech potrzebujący skorzysta.
Deszczowe przejściówki
W Unikowicach przy drodze jest kapitalna wiatka, miejsce na ognisko i widok na… bar piwny. Taki prawdziwy, jak za dawnych lat, dziś pozostał już tylko napis. W końcu łapię zasięg, sprawdzam prognozę i wiem, że deszcz mnie dziś nie ominie. Ledwo wychodzę z Unikowic, trafiam na ruchliwa traskę na Paczków i na… ulewę. Czuję, że żyję. W Paczkowie spożywam obiad, przeczekuję kolejny deszcz i ruszam ku Błotnicy, gdzie dziś mam metę. Ostatnie 10 km to znów w większości asfalt, ale przechodzę to jakbym frunął, bo dowiedziałem się, że mój znajomek mnie dzisiaj odwiedzi i chyba coś zabiesiadujemy. 🤠Dzień, w którym miałem wrażenie, że ścigam się z chmurami, a i tak dosięgały mnie falami super przejsciówki. Zjadłem dziś moje pierwsze chipsy w tym roku. Ci, co mnie bliżej znają, wiedzą, że jestem czipso-maniakiem. Później spojrzałem na brzuch i śmiechłem. Dalej oponka, a myślałem: kuuurdę, będę szedł, to śmieciowe kalorie jak znalazł. Z życiem nie wygrasz. 🤯
Dystans: 35,9 km ↗️ 338 m ↘️ 349 m
Czas: 7h50min
Morale: radosne.
Piosenka dnia: „Hej tam, piwa lej, do rąk! Dlaczego, dlaczego drżą?” – własna interpretacja KATa. 🎶