Stało się! Yeaaaa, ruszyłem na GSS! 4 miesiące niezbyt lekkich przegotowań do tego dnia. Byle by już tylko nadszedł. I jest! Ale po kolei…
Byle do Prudnika
Pobudka tuż przed dzwoniącym budzikiem. Cały poranek nerwowy, kłucie w brzuchu jak przed maturą. W końcu to bez wątpienia egzamin mojego życia. Dojazd na dworzec, wskakuję w pierwszy pociąg. Po 3 minutach jazdy stajemy w szczerym polu i zaczynam obawiać się czy zdążę na przesiadkę w Brzegu. Kilka razy rozmawiam z uprzejmym panem konduktorem, miłośnikiem psów. Leśka jednak próbuje przed nim uciec, jak przed wszystkimi facetami. Dostaję info, że na pewno zdążymy i tak się faktycznie dzieje. W Brzegu wskakujemy w szynobus do Prudnika i po niewiele ponad półtorej godzinie meldujemy się na Dworcu PKP, gdzie swój początek/koniec ma Główny Szlak Sudecki. Wyobrażałem sobie wiele razy ten moment w głowie. Wcisnąć kropkę jak dzwonek? Zbić z nią żółwika? Ucałować? Robię wszystkie z tych zabiegów i zatyka mnie w gardle, że właśnie ROZPOCZĘŁA SIĘ PRZYGODA ŻYCIA.
Byle do Świeradowa
Pierwsze kilometry urokliwym Prudnikiem, ale już nie mogę doczekać się zieleni. Tam czuję się w pełni naturalnie. Schodzę z asfaltu na Kozia Górę, gdzie jest wieża widokowa, pod którą jakieś chuligany potłukły butle. Kilka ujęć z wieży, sprawdzam opuszki psa i lecimy laskiem, gdzie jest sporo akcentów religijnych (krzyże, stacje drogi krzyżowej). Wychodzę na ultra-żółte pola rzepaku i prędzikiem mijam Polanę Kucharskiego. Gdy pod nosem nucę sobie Captain Jacka, spostrzegam, że Leśka poluje w trawie przy szlaku. Z pyska wypada jej… padalec. Nooo, to jest piesek, z którym człowiek nie zazna nudy. Dobrze, że mam w apteczce steryd na starcia psa ze żmiją. Tutaj jednak nie ma konieczności. Delikatna reprymenda za zbyt fantazyjne szaleństwo i lecimy dalej.
Przechodzę przez Długotę. Szlak w tygodniu jest tak dziki, że co kilkaset metrów słyszę z krzaków szmery wiewiórek i innych leśnych skrzatów. Spotykam się też z pierwszym, masywnym okazem jeleniowatych. 🦌 W Pokrzywnej ładuję się Żywcem i zapiekanką. Część podejściowa tak naprawdę przede mną. Pierwsze strużki potu pod Szyndzielową Kopą, kolejne przy podejściu na Srebrną Kopę. Tutaj robi się widokowo dookoła. Góry Opawskie po stronie Polski i Góry Złote po stronie Czech, aż po dolinki, w które schodzę jutro.
Chwilę później zaczynam ostatnie tego dnia podejście na Biskupią Kopę. Mimo super pogody nie wchodzę na wieżę widokową – chcę jak najszybciej zameldować się w schronisku. Tam też szybki prysznic, rozrolowanie powięzi mięśniowych, pranie skarpet i kolacyjka dla piesia wraz z porcją elektrolitów pitych z wodą. Takie rutyny wjadą w moje życie na najbliższe dni. Teraz sobie siedzę w Domu Turysty pod Biskupią Kopą, popijam Browarek Wieżyca i totalnie nie ogarniam, że to już się zaczęło. To już się dzieje! Jaaaaa, to jest niesamowite!
Dystans: 23,8 km ↗️ 1133 m ↘️ 508 m
Czas: 6h20min (uwzględniam postoje).
Morale: totalnie podkręcone.
Piosenka dnia: „Zaszumiały cię powietrza i… ruszyłeś sam na szlak” (SDM) 🎶
Zrzutka: https://zrzutka.pl/3wzpga