O 4 rano spostrzegam pryszcza na ryjku i tak powstaje dzisiejsza piosenka dnia (szczegóły poniżej). Przed wyruszeniem Leśka nie je śniadania, co mnie lekko niepokoi. Wyjaśnienie jest lada moment – rzadka dwójka. Albo przez pićko z wszelakich kałuż, albo tak mocna przemiana materii związana z codziennym dreptaniem. Idziemy gęstym lasem, gdzie co chwilę coś szeleści w krzakach. Parę razy zatrzymuję oddech mając w wyobraźni coś dużego, a tu się okazuje, że to małe ptaszki kokoszą się w liściach. Wkurzać mnie już zaczęły, bo setki ich dzisiaj przeleciało przed nami, za każdym razem Leśka napina muskuły jak typowy Sebix i zdaje się pytać: „jakiś problem?!”. Lecimy na Lubań, gdzie finalne podejście wilgoci me paszki i czółko, he, he. 🥵 Stoję pod tablicą upamiętniającą JPII, a tu zając (czwarty!) leci z krzaków w kierunku bazy namiotowej na Lubaniu. Zaczynam długie zejście do Krościenka nad Dunajcem i co chwilę sprawdzam pogodę. Straszyli wczoraj burzami, dziś staję jedynie dwa razy pod drzewami, żeby przeczekać przejściowe deszcze. W Krościenku zahaczam o Delikutasy Centrum i kupuję jedzonko na wieczór. Machnąłem 20 km w 5h, więc czas na zwolnienie. Robię przerwę na trzecią jajecznicę w ciągu dwóch dni (jem tylko to i suche buły) i lekko wypełniam organizm słodowo-chmielową przyjemnością. Tak, żeby choć trochę rozweselić sobie wejście na Przysłop – 5 km i blisko 600 m w górę. Jest na tyle elegancko, że z każdym krokiem zastanawiam się, czy lecące po mojej twarzy strużki potu żłobią w niej kolejne zmarszczki, czy te drugie już tam są, a słone kropelki po prostu wpisują się w te rowki i zagłębienia. Na Przełęczy Przysłop czekam 2h na gospodarzy swojej agroturystyki. W tym czasie masuję Leśkę i roluję swe kończyny. Leżąc w trawie witam się z Beskidem Sądeckim. 😎
Dystans: 27 km / 208 km
↗️ 1178 m ↘️ 1114 m⌛8h09min
Morale: burzowo niepewne.
Piosenka dnia: „Tak, tak, tam w lustrze to niestety ja” (Citizen GC).