Pobudka o 2:50, dojazd na Wrocław Główny PKP i zaczynają się przeboje. Pociąg z Gdyni opóźniony 40 min. Luzik, na przesiadkę w Katowicach mam godzinę zapasu. Po wejściu do pociągu okazuje się, że nasze miejsce jest zajęte. A niech sobie śpią śpioszki jedne, nie umiem się kłócić o swoje. 😟 Dwie i pół godziny uprawiamy Stojanova w korytarzu między przedziałami. Leśka boi się dźwięków z otwartego okna w pociągu, ale wszyscy są dla niej życzliwi (dostaje porcję głasków od stojącej obok nas dziewczyny). Nigdy nie skumam dlaczego ludzie 15 min przed swoją stacją docelową już muszą stać z bagażami w przejściu tupcząc z nogi na nogę. Ale, ale… Nastrajamy się pozytywnie.

Śląskie przywitało nas schludnym szynobusikiem. W Skoczowie ostatnia przesiadka na komunikację zastępczą, czyli autobus do Ustronia i… ZACZYNAMY! Oto jest, oto On – GŁÓWNY SZLAK BESKIDZKI. 🔴 Tu się dla jednych kończy, dla mnie zaczyna malutką kropeczką na słupie. Serce wali jak dzwon. Taka mała kropeczka – tyle, że z drugiego końca szlaku – właśnie staje się skrajnie odległym, wręcz nieosiągalnym symbolem pożądania. Przytulam i całuję ten słup, czując się jednocześnie jak członek jakiejś sekty wariatów, która wymyśliła sobie łażenie pomiędzy kropkami. Łapanie pokemonów wersja 2.0. 🧝 Ruszyłem wchodząc na szlak głośnym tupnięciem.

Było inaczej niż w Prudniku, tutaj pozytywne fluidy narastały z każdym krokiem. Równica od razu rzuca światło na to, jaki to jest szlak, jakie to są góry. Mam wrażenie, że jest zupełnie inaczej niż w znanych i kochanych Sudetach, jest ciężej… Ładnie rozgrzany doceniam cień lasu i podmuch wiatru szybko suszący koszulkę. Schodząc z Równicy proszę w głowie nie wiadomo kogo niech to zejście się kończy jak najszybciej. Przecież wszyscy ostrzegali, że czekające za chwilę podejście na Czantorię to tzw. piekło Czantorii. Nie było źle, choć szedłem sobie powolutku. Stopy zwolniły, głowa się wyłączyła. Po prostu szedłem. Cóż to jest za piękny, wręcz taki trochę pierwotny stan umysłu. Animuszu dodawał krajobraz tego, że 99,7% zdobywających tę górę wjeżdża tam wyciągiem poprowadzonym obok szlaku. Na samym szczycie nie zatrzymuję się, nie wchodzę na blaszaną wieżę widokową. Nie żałuję – siłą rozpędu lecę dalej wzdłuż granicy polsko-czeskiej i tam już cisza i spokój. Zachodzę do Schronisko na Soszowie Wielkim. Oczywiście z głośników sączy się SDM. 👍 Leżąc w trawie kosztuję warzonej nieopodal Pinty i jakiś pstryczek przeskakuje w głowie. Czysta radość z miejsca, w którym jestem. Ostatnie 5 km to jakaś ultra-sielanka. Nie idę, a płynę. Co chwilę wyciągam to aparat alias komórkę, to kamerkę, bo widoki raz z lewej, raz z prawej. Niemal nieustannie głośno się śmieję, śpiewam lub podrywam Leśkę. 😈 Nieskazitelny obraz radosnej wędrówki. Docieram do Schroniska na Stożku Wielkim (analogie do Stożka w Górach Kamiennych wydają się słuszne) i po mroźnym prysznicu zaczynam się zastanawiać czy już mnie pochłonął ten szlak, ta kultura, którą stworzyła społeczność kultywująca go. Nooo, powiem Wam, że jest bliziutko, że nie spodziewałem się takiego pozytywnego ciosu na dzień dobry. Otwieramy piękny rozdział w historii dreptania pod szyldem LabTrekking…


Dystans: 21 km
↗️ 1494 m ↘️ 897 m ⌛6h
Morale: wyluzowane.
Piosenka dnia: „I był Beskid, i były słowa
Zanurzone po pępki w cerkwi baniach
Rozłożyście złotych
Smagających się wiatrem do krwi” (WGB)
Stan zrzutki na wsparcie GRUPA RATUJ : 5️⃣3️⃣0️⃣ PLN.