Oto jest! Mój ziemski dzień sądu ostatecznego. Oddzielenie ziarna od plew. Dziś okaże się czy dojdziemy i skonamy kiedyś w spełnieniu, że przeżyliśmy TO.
Paryjówka to miejsce specyficzne i nie dla wszystkich. Męczyłem się z zaśnięciem ponad godzinę, aż w końcu dałem za wygraną i usiadłem z biesiadnikami, czyli gospodarzami i lecącą sztafetowe GSB redakcją Magazynu Na Szczycie. 2h snu. Pobudka o 3:30, wyjście rekordowe o 4:00, bo kochani znajomi z Wrocka wracają dziś z bieszczadzkich wojaży i mogą zajechać w południe po nas do Grybowa. Teraz tylko zostało przedreptać ostatnie 33 km. W Ropkach na chwilę schodzimy się z GSB, a później pierwsze podejścia. Dwa jelenie 10 metrów przed nami przekraczają ścieżkę. I zaczynamy piąć się w górę na Dzielec. Pierwsze poty za płoty. Kilka górek następuje po sobie i nagle coś zamruczało w krzakach. Dopiero później dowiedziałem się, że na wysokości Ropek egzystuje sobie niedźwiedź. Las jest cały wilgotny, ale jeszcze nie pada. Zejście do Czarnej łąką i już chlupie w bucieniu. Za Flaszą szlak jest poprowadzony przy ogrodzeniu łąki, przez co kilka razy walczymy trochę z mokrymi gałęziami i krzakami. No patrzcie, jeszcze na koniec taka niespodzianka. Na tym szlaku codziennie jest „coś”, codziennie jakaś mało przyjemna atrakcja. Przed nami ostatnia góra – Chełm. Skręcamy na mocne podejście z drogi asfaltowej. Leśka patrzy na mnie czy aby na pewno chcemy tam wejść… Jest stromo i zaczyna się już regularna ulewa. Ale super, Szlak Karpacki znów pokazuje pazury. Zdobywamy Chełm i pozostaje już tylko zejście do Grybowa. W miasteczku tym mieszka wspaniały pan Antoni, który wyrabia własnoręcznie drewniane medale dla osób, które przeszły cały szlak. Podchodzę do bramki, z balkonu miła pani pyta mnie czy kończę szlak. Potwierdzam. Każą czekać. Po chwili jest ze mną jest pan Antoni z żoną i synem. Wszyscy mi gratulują i wręczają medal. Wpisuję się do pamiątkowej książki. Wspaniałe chwile, gdy niezwykli ludzie cieszą się naszym sukcesem, ściskają i robią pamiątkowe zdjęcie. Tu powinna być prawdziwa meta tego szlaku, zwłaszcza, że na dworcu PKP ostatnio wycięto słup z końcową kropką. A już byłem gotowy na ucałowanie oznaczenia końca tego dzikusa. Pozostaje jedynie zrobić sobie zdjęcie z napisem Grybów na peronie i wzruszyć się, że to już koniec mojego najtrudniejszego szlaku w życiu.
Ten szlak dał mi w kość jak żaden inny. Czasem zastawiałem się czy to czym szedłem jeszcze nadaje się na miano szlaku. Ktoś, kto projektował ten szlak musiał… bardzo kochać Karpaty. Ta – nazwijmy to – PRZYGODA zahartowała mnie górsko, jak nic innego nigdy wcześniej. Tyle razy można było dać sobie spokój i się złamać, ale ten szlak to ciągłe, niemal codzienne wyzwania. Czasem rozpatrywałem je w kategoriach walki. Albo mnie to zniszczy, albo pójdę dalej. W końcu to tylko i aż spacer, wędrowanie. Przełamałem tu swoje niedźwiedzie lęki i obawy, a przynajmniej w jakimś stopniu nauczyłem się nad nimi panować. Jeszcze nigdy szlak aż tak mnie nie dotknął i jeszcze nigdy nie doświadczyłem tak dogłębnej samotności. Pierwsi spotkani turyści po tygodniu, później jeden dzień ich widziałem i to tyle. Dalej już tylko piesio i ja. Brak zasięgu, cywilizacji, oparcie tylko w sobie samym. I w tym piesku wszechpotężnym. Może to jeszcze kiedyś przetrawię, ale na tę chwilę więcej już nie chcę ani jej, ani sobie serwować takich atrakcji. Dowiedziałem się o sobie i swoim życiu kilku rzeczy, których nie chciałbym tu upubliczniać. Nigdzie wcześniej nie było mi dane tak zajrzeć wgłąb siebie, poczyścić głowę i rozwichrzone w niej myśli. Od kilku dni miałem już dosyć, ale wiem, że nieraz jeszcze zatęsknię za tą wolnością. Za tą idyllą na spotkanie, z którą wychodzą przecież dziesiątki wędrowców. I tak, oswajany z każdym dniem Szlak Karpacki daje uczucie wolności. Teraz wracamy do domu dzięki dobrym ludziom (dziękuję!), wyglądam za okno samochodu i widzę te liściaste pagóry i zielone drzewa. To było częścią mnie przez ostatnich 15 dni. I z drugiej strony aż żal opuszczać ten DOM… Boskie siły natury pozwoliły nam przejść ten najdzikszy zaułek Polski w zasadzie bez szwanku. Moja wdzięczność za to, ale także za Wasz wkład w zrzutkę nie zna granic. Razem zrobiliśmy kawał dobrej roboty!
Dystans: 33 km / 455 km
1069 m 1353 m7h20min
Piosenka dnia: „Chwała temu co bez gniewu idzie
Poprzez śniegi deszcze blaski oraz cienie
W piersi pod koszulą całe jego mienie” – SDM / StEd