Zmęczenie odchodzi w niepamięć na poczet spełnienia. To ostatni dzień na szlaku… Plecak dziś był lekki jak piórko, wszystkie śmieszne kontuzje stały się wyimaginowane. Nastał nam dzień RADOŚCI, ot co!

Ostatnia „prosta”

Start o 4:44 rano z Chatki Górzystów. Wczoraj zszedłem żółtym, nadłożyłem 4 kilometry by tu spać. Mógłbym szybciej dojść do czerwonego i oszczędzić sobie pięciu kilometrów, ale chcę być w porządku z samym sobą i iść bez żadnych skrótów. Wracamy więc na Rozdroże pod Kopą i stamtąd zaczynamy nasz ostatni dzień na Głównym Szlaku Sudeckim. Pierwsze metry i ryczę. Ryczę. Nie wstydzę się o tym pisać. Czyste wzruszenie po mnie spływa. To ostatni dzień tutaj, mam tę świadomość… Znów wychodzę wcześnie. Jako pierwszy witam się z lasem. Głęboko w głowie prosiłem leśne zwierzaki, żeby tego nie robiły, żeby dziś nie wychodziły licznie i nie żegnały się ze mną, bo się rozkleję. Nie posłuchały intencji. Wyszły na szlak najliczniej jak się dało.

To jest dopiero pożegnanie

Przez 16 dni porannych eksploracji lasów nie było takiego zwierzyńca jak dzisiaj. Jakby cała arka Noego mnie żegnała (wkręciłem sobie, sorry). Sarny i okazałe jelenie, które szły ze mną w krzakach równolegle do szlaku dobre 400 metrów! MAGIA! 2 metry przede mną wiewiórka odstawia cyrk z przebieżką po szlaku i hyc na drzewo. Dalej znów dostojnie i niespiesznie wędrują parzystokopytne, jedna po drugiej, 30 metrów przede mną. Zając pokazuje mi którędy iść, by po chwili czmychnąć w las. Jeszcze tego brakowało: ptaki układają się w klucz i lecą szlakiem przede mną. Czy to przypadek, czy sobie wkręciłem, że one wszystkie wyszły się pożegnać, by w swoim języku powiedzieć: „jesteś swój, zostań z nami”. Jestem RZEKOMO dorosły, ale pod skórą noszę w sobie przepotężnego dzieciaka. Zaczynam wierzyć w te wszystkie znaki, w tę harmonię lasu – dzisiaj jakby wyekstrahowaną od codziennych zachowań, bo przecież na tak krótkim dystansie wszystko wygląda inaczej niż na co dzień…

Natura vs. codzienność

Wzruszam się, bo wiem, że to koniec. Że zaraz wracam do „normalnego” życia, dziwnych konwenansów, napompowanych relacji, sztuczności. Tu nikt mnie nie oceniał, tu wtopiłem się w otoczenie i z pokorą uznałem wyższość otaczającego mnie zielonego świata nad indywidualnymi zachciankami. Jestem wewnętrznie rozbity czy faktycznie chcę wracać. Myśl pozostania TAM, bycia leśnym dzikusem nijak wpisuje się w kanwę współczesnej rodziny. Co mam Wam napisać? Że wszedłem bezproblemowo na Stóg Izerski? Że zszedłem z niego? Że z odległości 500 metrów zobaczyłem szkaradną, niszczącą izerski krajobraz platformę widokową przy Świeradowcu? Wszedłem na asfalt – to znakuje ludzkość. Beton. Zamykamy się w betonowych klatkach, gdy nieopodal rozkwita i tętni życie. Możemy być bliżej, widzieć i czuć więcej, a próbujemy szukać szczęścia tam, gdzie ocenianie miejsc i ludzi staje się nagminnym zwyczajem.

Kropkowy dendrofil

W tym całym szaleństwie minimalizm stał się dla mnie jeszcze bardziej bliski: nieświeża bułka, zdatna do picia woda – chcąc żyć, cieszysz się w najmniejszego udogodnienia. Po blisko czterech godzinach dzisiejszej wędrówki docieram do finalnej kropki. Kręcę dużo filmów, mam sporo materiału na nasz kanał na YouTube (wpadajcie tam, jeszcze długo tam będzie o tej przygodzie!). Widzę tę kropkę i instynktownie tulę się do drzewa, na której jest namalowana. Nie dbam o to, jak spojrzą na to ludzie na ulicy. Ściskam i całuję to drzewo, lecą łzy, nachylam się nad Leśką i wypowiadam cichutkie: „mamy to! Zrobiłaś to! Zrobiliśmy to!”. Siadam pod tym drzewem i siedzę bez ruchu przez kwadrans. Chyba wciąż nie zaczyna docierać, że to już koniec… Nadjeżdża Rafał, który zabierze nas do domu (dziękujemy!).

Marzenia zrealizowane

Osiągnąłem to, co zamierzyłem. Ostatnie pół roku maksymalnie się podporządkowałem tej wyprawie. Wizyty u fizjoterapeuty, aby nauczyć się regenerować własne ciało. Wizyty u weterynarza i zoofizjoterapeuty by nauczyć się regenerować ciało Leśki. Cały pakiet bieżni wodnej dla psa, żeby wzmocnić jej tkankę mięśniową przed marszem życia. Trochę kasy włożone w sprzęt ultralight, żeby dźwigać jak najmniej. Jeszcze więcej starań przy planowaniu, aby jak najmniej rzeczy mogło mnie negatywnie zaskoczyć. 12 wyjazdów w góry i ponad 350 kilometrów tam schodzonych w tym roku, żeby przygotować siebie i psa jak najlepiej. 4-5 treningów w tygodniu na tzw. core, żeby wzmocnić mięśnie najbardziej eksploatowane. Dieta i 15 kg wagi w dół w cztery miesiące, bo skoro ultralight, to warto zacząć od samego siebie. Mógłbym jeszcze wyliczać jak wiele ta wędrówka kosztowała mnie i moją rodzinę, której bardzo dziękuję. Bez Waszego wsparcia nawet nie mógłbym ruszyć z miejsca.
Największe słowa uznania mam jednak dla Lesławy, która temu podołała. Leśka, szaleńcze mój kochany: jesteś WIELKA! Moc Twojego charakteru, wewnętrzna siła i nieustępliwość zaprowadziły nas na metę. Kocham Cię, PIESKU!

Pomogliśmy potrzebującym labradorom!

Nie chcę, żeby to wszystko brzmiało tak patetycznie, jak jakieś podziękowania na gali Oscarów, ale najważniejsze to to, że RAZEM zrobiliśmy coś ultra-dobrego. Kasa, którą wspólnie zebraliśmy (6000 PLN) pomoże niejednemu psiakowi w sile wieku przeżyć godnie ostatnie lata swojego życia. DZIĘKUJĘ Wam za hojne wpłaty, za codzienne czytanie relacji, bycie ze mną, udostępnianie, komentowanie. Czułem ogromną motywację, że nie jestem sam, że jest pozytywnie nakręcona presja, która pchała nas do przodu. Daliśmy radę! Jestem przeszczęśliwy! Dziękuję! A teraz mam w końcu czas najzwyczajniej popłakać się z radości. JEEEEST!


Dystans: 18,5 km ↗️ 366 m ↘️ 742 m
Czas: 3h50min.
Morale: spełnienie absolutne.
Piosenka dnia: „Nierealne, nierealne ogniska” (FL) 🎶