Spaliśmy na wysokości 940 m, co dało się odczuć w środku nocy, kiedy słońce zaszło na chwilę za górą, a temperatura spadła dość drastycznie. Nastawiałem się, że dzisiejsza trasa to będzie lajcik po płaskim i przejechałem się okrutnie. Na początek odparliśmy atak ptaka, który kilkakrotnie nawracał i podlatywał do nas naprawdę blisko. Jeszcze metr, dwa i albo mnie rozdziobią albo ja kijami załatwię sprawę. Aż się spociłem przy tej akcji, a w planie dzisiaj obszar ochrony ptaków. Na szczęście protekcja tyczy się zagrożonej wyginięciem małej gęsi, a nie tych atakujących skurczybyków. Niemal cały wędrowny dzień wzrok miałem wpatrzony w ziemię – a to błoto, a to bagienka, a to kamienie, a przede wszystkim zatrzęsienie komarów. Jak na razie to chyba najgorszy odcinek szlaku; rozjeżdżony miejscami przez quady, spowodował, że kilka razy w błoto zapadłem się całym butem po kostki. Był też zwichrowany most, więc przeszliśmy rzekę w bród. Poziom po łydkę, przynajmniej wymyłem buty i były czyste przez jakieś 3 minuty. Nie było też zbytniej ochoty, aby podnosić głowę do góry i czerpać radość z widoków, a to otwiera furtkę do kumulowania egzystencjalnych pytań. Tych zaczynających się od: „po co mi to?”. 😐 4 km przed końcem doszliśmy do fajnej chatki w środku lasu z dużą ilością narąbanego drewna. Miałem tam spać, ale wyczytałem w internecie, że w Bäverholmen serwują ciepłe jedzenie. Wzdłuż pięknej rzeki Barasjuhka pognałem tam przenosząc kilka razy Leśkę po mostach. Na miejscu docelowym okazało, że jedzonko ciepłe będzie serwowane od początku lipca, gdy córka gospodarza dołączy do niego. Na osłodę pozostały słodycze i to, że zostaliśmy za niewielkie pieniądze przyjęci do domku. Cieszę się, bo ma coś dziś popadać, a i Leśce bardziej służy łóżeczkowa regeneracja. Niestety podczas masażu zauważyłem u niej, że ma całą wewnętrzną stronę ud w czerwonych plamach/podrażnieniach. Prawdopodobnie to przez pieprzone chmary komarów. Martwię się o tego piesia. 😔
Dystans: 29 km / 147 km
↗️ 339 m ↘️ 760 m