W Kvikkjokk jest podwieszana waga – zważyłem plecak wczoraj (12 kg) i dziś po odebraniu jedynego wysłanego z Polski depozytu z karmą swoją i psa (16kg). Cały dzień czułem tę różnicę. Dziś Joachim, Szwed, z którym wędrowałem ostatnie 3 dni zadeklarował, że chce iść po swojemu, czyli 50 minut marszu i 10 minut przerwy. Nie mogłem na to przystać, bo zaszedłbym na nocleg wieczorem, a liczy się dla mnie każda minuta snu i stacjonarnej regeneracji Leśki. Ruszyłem więc tylko z kochanym psiakiem, na którego trochę się złościłem. Mały kudłacz nie chciał iść w deszcz i zbyt dobrze jej wczoraj było w łóżeczku. Dodatkowo każdy przystanek to setki komarów + ten deszcz i nerwy puszczają. Chwilę później Lesławka załapała swój odpowiedni rytm, a szlak przywrócił we mnie spokój. Deszcz siąpił dziś przez prawie cały marsz. Długo szliśmy lasem z komarami, a kawałek za schroniskiem Parte zaczął się Sarek, jeden z najstarszych parków narodowych (1909). W okamgnieniu ukształtowanie terenu zmieniło się i przed sobą mieliśmy prawie 400-metrowe podejście. Ścieżka ciężka – a to kamulce, a to mokro z dołu, a to mokro z góry, ale gdy już wspięliśmy się ponad linię drzew widoki rekompensowały wszystko. Śmiem twierdzić, że ujrzałem jeden z piękniejszych krajobrazów w życiu, a po chwili Leśka wyniuchała coś – kolejny pełen kościec z uzębieniem. Tak tu pięknie, a zarazem tak brutalnie. Ten park narodowy jest jednym z najdzikszych, nie dziwi więc, że w błocie obok odcisków butów znalazłem też sporo ciekawych tropów. Zabrakło nam około 20 minut, aby dojść lekko podsuszeni do schronu. Niebo się otworzyło, a ja musiałem jeszcze napełnić wszystkie pojemniki wodą. Zameldowaliśmy się w zamykanej wiatce z kozą. Rozłożyłem w środku namiot, aby odizolować nas od komarów. Siedzę i suszę mokradła. I czuję teraz w sobie wdzięczność do świata, że jest dach nad głową i że mogliśmy z Leśką zobaczyć tak wspaniały widok.
Dystans: 26 km / 292 km
↗️ 860 m ↘️ 394 m