Główny Szlak Sudecki – dzień szósty. Czy to pierwszy dzień próby? Z pozoru niewinnie zapowiadający się dzień z niewielkim dystansem, odcisnął na nas spore piętno. Po kolei…
Rycerze Marii
6:45 – godzina startu z Międzygórza. Od razu pierwsza atrakcja – Wodospad Wilczki. Schodki dookoła wodospadu rozgrzewają mnie natychmiastowo, mimo iż termometr pokazuje 4 stopnie. Wodospad jak wodospad, co mam Wam tu pisać? Woda spływa w dół i robi plusk. Sorry za spłycenie, nie porywa mnie to miejsce. Pewnie dlatego, że w godzinach szczytu to enklawa turystów. Wchodzę głębiej w las, gdzie od samego ranka trwają pracę ZUL-i. Trochę muszę kombinować by obejść ich ogromne maszyny ładujące wielgachne kloce drewna na pakę. Zaczyna się całkiem, całkiem podejście pod Igliczną, gdzie jest Sanktuarium Marii Śnieżnej i po drodze pod górkę ciągle nucę piosenkę dnia, hłe, hłe (szczegóły poniżej). Na – i tak zamkniętej – bramie wisi napis: „psy pozostaw na zewnątrz”, a więc żegnam. Kolejne „starcie” z ZUL-ami: zabarykadowali kłodami zejście z asfaltu na czerwony w las, więc kicam po nich.
Zapachu gnojówki z Marianówki nie pozbyłem się z butów do dziś
Dochodzę do Marianówki i tu pierwszy raz widzę mój dzisiejszy cel – Góry Bystrzyckie. Robię słodziutką focię z pieskiem, pokazującą jaką my tu przygodę przeżywamy. Szlak prowadzi przez widokowe łąki, z jednej strony widzę Igliczną, z drugiej Jagodną. Elegancko. Łąki kończą się błotnym wejściem do lasu przez drut kolczasty. Uwalony po kostki staram się czyścić obuwie w mokrej trawie. Jedyne co się udaje, to dostarczyć wody do butów. W drodze do Wilkanowa drugim śniadaniem jest czekolada. Foliowe opakowanie po niej wkładam do małej kieszeni spodenek. Ileś kilometrów później ta mała foliówka wypada mi nieświadomie z kieszeni. Wkurzony, że takie coś się stało postanawiam nie wracać, ale odkupić swoje winy zbierając po drodze wszystkie śmieci na trasie do Długopola Zdroju. Przykra sprawa, nigdy świadomie nie zrobiłbym takiego śmierdzielstwa.
Dzień kryzysu Lesławy
Jakby tego było mało zaczyna się najgorsze. Leśka przystaje co kilka metrów i liże swoją łapę. Przymusowa przerwa medyczna nic nie wykazuje. Kilka kilometrów dalej widzę, że piesio ma coraz bardziej dosyć. Siadamy by odpocząć, znów przeglądam prawą tylnią łapę – opuszki są w kilku miejscach zdarte do jasnej skóry. Sam już nie wiem, czy tak miała zawsze, czy to efekt wędrówki. Zakładam bandaż i psi bucik na takie sytuacje. But spada po 300 metrach i zostawiamy łapę bez niego. Robię częstsze, ale krótsze postoje, po których Leśka nie ma ochoty wstawać by iść dalej. W Długopolu punkt apteczny jest nieczynny. Na szczęście w schronisku odwiedzi mnie dzisiaj ziomeczek, który przywiezie dla Lesiunieczki wodę utlenioną i wazelinę. Podobno świetnie działa na psie łapy. To nie koniec początku kłopotów. Sam czuję, że moje stopy dziś będą musiały przyjąć grubą warstwę cudo-kremu.
Jagodna dobra na wszystko
Przed Ponikwą zaciskam zęby i nucę: „do boju, do boju, do boju…”. Nie możemy dać się byle pierdamonom. Byle by dojść po Schroniska Jagodna, tam już maść, masaż, pieprzowy Opat, wege omlet drwala, odpoczynek. Na wzgórzach Ponikwy są dzikie sady, pastewne łąki i samotne gruzowiska budynków, świadczące o tym, że kiedyś było tu życie. Klimatyczne miejsce. Jeszcze tylko trochę do góry i 4 km Autostradą Sudecką i jesteśmy w Jagodnej. 50 min czekam na kluczyk do pokoju, bo wpadła tu jakaś klasa dzieciaczków i każdy chce coś. Nie ma żalu, w życiu! BARDZO cenię sobie to schronisko. Niegdyś Czapkins lubił tu przebywać. Wiedział, co dobre.
Trzymajcie kciuki, żeby Leśka jutro wstała prawą łapą i bardziej chyżo ruszyła w szlak. Jak mawia kulturystyczna duma tego cudownego narodu: „tanio skóry nie sprzedam(y)”!
Dystans: 25,3 km 925 m 727 m
Czas: 6h25min
Morale: bojowe.
Piosenka dnia: „Zakon Marii. Do boju, do boju, do boju, do boju!” (K44)