Czwarty dzień wędrówki Głównym Szlakiem Sudeckim. W końcu powitaliśmy się na dobre z górami, a te zaserwowały nam mocno pochmurny spacer. Na filmie sporo poświęcam podziękowaniom Pawłowi za wpłaty na psiaki za każdy kilometr. Wspomnieć jednak trzeba i to drukowanymi literami o ŁUKASZU, który każdego dnia wpłacał kwotę o 10 złotych większą niż dnia poprzedniego. Panowie, jesteście WIELCY!
Na Złoty Stok
Wczoraj przyjechał do mnie Rafał ze swoim psiakiem. Delikatny aparitif wieczorem pozwolił mi nacieszyć się rozmową z kimś znajomym. Za dużo ostatnio nie mówię, to chyba taka cicha podróż w głąb siebie. 😏 Dodatkowo na początku dzisiejszego spaceru zostałem odprowadzony. Super uczucie – iść i rozmawiać z kimś więcej niż tylko samym sobą. Samotnie już wchodzę do śpiącego jeszcze Złotego Stoku. Urokliwe miasteczko, gdzie na słupie ogłoszeniowym wiszą plakaty o różnych konkursach, m.in. na najlepszy strój średniowieczny. Urocze jest to, że miasteczka pielęgnują swoją historię i z dumą obchodzą się z tym, z czego słyną.
Wejście w góry
Za Złotym Stokiem zaczynają się już góry. Spoglądałem na nie przez ostatnie dwa dni z oddali. Mam w sobie dużo pokory do nich, bo wiem, że od teraz cała ta wędrówka przybierze innego charakteru, a kilometr górski nie jest równy temu na nizinach. Dlatego chciałem dziś nie narzucać sobie dużego kilometrażu, żeby wejść w pofałdowany teren jak najbardziej łagodnie. Lecim na Jawornik Wielki, gdzie napotykam kultową starą tabliczkę z nazwą góry. Cały Jawornik jest skąpany w chmurach, widoczność momentami na maksymalnie 30 metrów, toteż z platformy widokowej widzę jedynie czubki najbliższych drzew. Kapitalny widok. 😉
Kije przedłużeniem kończyn
Zaczynam zejście do Orłowca i widzę tablicę z napisem: Lądek Zdrój – 2h15min. Trochę mnie to deprymuje, nie ma nawet 11:00, a pogoda do spaceru wręcz rewelacyjna (chłodno, bezsłonecznie i bezdeszczowo) i ja mam zaraz kończyć spacer? Nie doceniłem jednak drugiej części trasy, która miejscami potrafi pokazać pazur. Wczoraj wieczorem mocno lało, teren miejscami jest grząski i trzeba główkować, żeby się nie ubłocić po kostki. Dodatkowo woda spływa z gór i czasem szedłem potokiem po śliskich kamieniach. Święte moje kije ratują mnie przed kilkoma upadkami. Jakie to jest cudowne narzędzie. Taki life-saver. 🤓
Idę dzisiaj bardzo cicho, próbuje wypatrzyć jakieś leśne zwierzęta. Niestety, poza ptakami – nic. Zero też turystów dzisiaj minąłem, wyprzedziła mnie jedynie grupka pięciu biegaczy. O 13:20 kończę dziś wędrówkę w Lądku Zdroju i w pensjonacie, w którym nocuję, odbieram pierwszy depozyt z karmą dla Leśki. Wysłałem go tu przed trzema tygodniami, żeby mieć o kilka kilogramów lżejszy plecak. Mam dużo czasu na rutyny: oporowe jedzenie, rolowanie, pranie, masaż psa. Jutrzejszy dzień zapowiada się o wiele ciężej, przywitam się bowiem na dobre ze Śnieżnickim Parkiem Krajobrazowym.
Dystans: 21,7 km ↗️ 950 m ↘️ 737 m
Czas: 5h40min
Morale: spowalniające, zwalniałem, żeby więcej widzieć i dłużej być w lesie.
Piosenka dnia: „Co to jest za dziewczyna? Czy ktoś podpowie mi? … Miód-malina!” – disko adresowane do Lesławy, mojej wiernej kompanki 🎶