Znów w nocy budziłem się i myślałem o szlaku. Wyciągnąłem też z Leśki 3 wbite kleszcze. W ostatnich 3 dniach łaziło po niej około 30. Gdy już zasnąłem, to śniłem o szlaku, o tym, że wyszedłem na niego bez kijów. Że gdzieś je zostawiłem. Świat senny się walił. Jak to bez kijów w dalszą drogę? Trzeba po nie wrócić…

Rekordowy czas wyjścia

Budzik zadzwonił o 4:00, a z Odrodzenia wyszliśmy o 4:35. Najlepszy czas wyjścia całej wyprawy. Trafiliśmy idealnie na moment wychylenia się czerwonego słońca nad nizinny horyzont. I na moment, gdy pod Spindlerovą Boudą kręciła się sarna. Kilkadziesiąt metrów dalej spotykamy bandę jeleni z wysokimi porożami. Trochę się zdziwiłem, bo przecież kozły nie tak dawno zrzucały swoje ozdobne narzędzie zapaśnicze. Widziałem ich ostatnio wiele, żadne nie miały tak dorodnych „dwunastaczków”. Może tym w Karkonoszach szybciej rosną? 😉 W każdym razie już jestem uradowany: kto rano wstaje, temu las daje. Podchodzimy pod Petrovkę i cykamy foty widoczków.

Puste Karkonosze na wyłączność

Przez prawie 3 godziny wędrówki nie mijamy nikogo, Karkonosze na wyłączność. 😎 Na Śnieżnych Kotłach samotnie jest nawet magicznie. Zaczynamy schodzić na Halę Szrenicką. Tuż za nią czuję mocne kłucie w biodrze. Rotatorki nawalają? Spowalniam, co któryś krok w dół naprawdę boli. Dobrze, że to dziś, a nie np. pierwszego dnia. Choć prawie przez całą traskę zdarzały się różne mikrourazy, które udało się rozchodzić lub o nich nie myśleć. Po drodze kolejny kontakcik wzrokowy z łanią. Udało mi się cyknać w końcu zdjęcie. Wchodzę do Szklarskiej Poręby kupić śniadanie i pasztet dla psa.

Powitanie z Górami Izerskimi

Tu zaczynamy „piękne, cudowne” podejście pod Wysoki Kamień. Wylewam pot litrami. Ostatnie 450 metrów pod górę, wskazane na nawigacji, a ja zaczynam liczyć kroki. Dzięki temu jakoś to chyba szybciej zlatuje. Na samej górze liczę na piwko w schronisku zwanym przez złośliwych knajpką. Jest 9:15, a otwierają o 10:00, więc bez głębszego żalu żegnam. Trzeba gnać i to ostro. Od 12:00 zapowiadane są burze z ulewami. Przy podejściu na Wysoką Kopę łapie mnie skurcz w łydce, a do oka wpada jakaś muszka. Hehe, idę tam zaciskając zęby z jedną łydką, jednym okiem i jednym biodrem. Jest cudownie! W końcu siadam na wiatce, ocieram pot z czoła i cieszę się, że jestem już tak blisko końca.

Wyścig przed burzą

Wcześniej wymyśliłem, że albo przekimam się i niepogodę przetrzymam na wiacie pod Wysoką Kopą, albo – jak będę miał determinację – to pocisnę do Chatki Górzystów. Moją determinacją był spokój psychiczny psa (w przypadku burzy), brak większej ilości jedzenia i piwa, więc wybór był oczywisty. Poza tym kocham to miejsce i tych ludzi. Po drodze zahaczam o Sine Skałki, turbo-wietrzne i szalenie romantyczne miejsce. Nad czeskim Izerbejdżanem zaczynają się zbierać komórki burzowe, więc lecę w dół do Chatki. Lesława dostaje jakby zastrzyk nowej energii i ciśnie dzielnie do przodu. Odbijam 4 kilometry z czerwonego, to całkiem sporo jak na nocleg. Ale za to gdzie! Tak sobie zaplanowałem, że ostatnią noc pocelebrujemy trochę uwielbiane przez nas Góry Izerskie w Parku Ciemnego Nieba. Naginamy z Leśką równo. Gdy dochodzimy do Chatki zaczyna kropić, a 15 minut później startuje ostra burza po czeskiej stronie. Jesteśmy bezpieczni, zmęczeni i zadowoleni. Kochana Pani Danusia daje nam koc pod psiaka, mamy Svijanego i legendarne naleśniki. To moja definicja SZCZĘŚCIA. Jutro ostatnie kilometry… 😁

Dystans: 32,6 km ↗️ 1039 m ↘️ 1419 m
Czas: 7h20min.
Morale: bolesne.
Piosenka dnia: „Graaaaj nam, graj pieśni skrzydlate”. 🎶