Ten dzień to przede wszystkim wejście w Karkonosze, które odsłoniły przed nami cudowne widoki. Gdy już ich zasmakowaliśmy, nadeszła trudna do wytłumaczenia głupawka.

Pajzaże łąkowe

Duże miałem wątpliwości przed tym dniem. W końcu najwyższe wysokości jak dotąd, a słońce nie odpuszcza. Startujemy znów o 5:00. Zaraz po wyjściu z Mysłakowic rozpoczyna się festiwal panoramiczny o nazwie „pejzaże łąkowe”. Niesamowity to widok, gdy nad łąką unosi się chmura mgiełki, a w to wszystko próbuje się wpleść budzące się do życia słońce. Na małej polance 15 metrów ode mnie cudo-sarna skubie sobie trawkę. Leśka przegania wioskowe koty. Mijamy urokliwe stawiki w okolicach Głębocka. Później ciśniemy trochę ruchliwą szosą i zaczynamy dzień na poważnie, bo czas na podejścia. Tych dzisiaj mamy dużo w planie.

Czas do góry

Już po kilkuset stromych metrach przypominam sobie narzekania z dzieciństwa, gdzie jak pamiętam, to Karkonosze to nigdy nie były takie górki, że wejdziesz sobie na raz i nie zrobisz żadnej przerwy. Mam chyba dobrą formę, bo póki co się udaje iść bez przystanków, ale pot wcieka mi prosto do oczu lub zachlapuje komórkę, gdy tylko chcę sprawdzić nawigację czy dobrze idę. Mijam ruiny prewentorium, gdzie leży sporo potłuczonego szkła. Jak te opuszki Leśki są jeszcze w pełnej sprawności?

Problemy z oznaczeniem szlaku

Znów podejście, tym razem zboczem Grabowca, a za nim spotkam młodego chłopaka. Zagaduję go, okazuje się, że też GSS leci. Kwadrans wymiany doświadczeń, wskazówek. Miłe to było spotkanie, zwłaszcza, że się dowiedziałem, że kilkaset metrów za Dzikim Potokiem w Karpaczu, tuż obok wyciągu Karpatka jest niezła hucpa z oznaczeniem szlaku. Idąc drogą widzi się malutki skręt w prawo przy płocie, 50 metrów wyżej jedno oznaczenie szlaku i… to tyle. A cały czas idzie się pod górę. Nikt nie pofatygował tyłka na wzniesienie, żeby zaznaczyć bieg szlaku? Pewnie ktoś prywatnie tuż przy szczycie Karpatki namalował farbą na kamieniu „GSS” i strzałkę z kierunkiem. Jakie było moje zdziwienie, gdy doszedłem do zapory na Łomnicy. Szlak oznaczony z drugiej strony spokojnie sobie obchodzi to wzgórze… Przechodzimy zaporę i doceniam Leśkę. Przed tą wyprawą i w pierwszych jej dniach Lesia bała się wszelakich mostków i pomostów, a tu taką klaustrofobiczną tamę wsiąknęła bez mrugnięcia okiem.

Tyskie nagrodą

W Karpaczu na dobre zaczynamy podejście. Kupujemy bilet na teren Karkonoskiego Parku Narodowego i śmigamy do góry. Turysta idący GSS z psem ma bana na wejście na krótki, ale intensywny odcinek w Kotle Łomniczki ze względu na ochronę cietrzewia i sokoła. Jest więc możliwość podążania czarnym, który jest niemal równoległy do czerwonego. Na terenie parku oddycham pełną piersią, przez półtorej godziny spotykam jednego (!) turystę. Karkonosze w dzień powszedni mogą być znośne? Po ostrym wyżyłowaniu docieramy o 9:40 do Domu Śląskiego. Niebywałe, choć zdążyłem się do tego już przyzwyczaić – Tyskie smakuje jak nagroda. Olewamy setne wejście na Śnieżkę, tamtędy czerwony nie wiedzie i lecimy ku Spalonej Strażnicy.

Głupawka w Karkonoszach

Dostaję głupawki, bo najmocniejsze podejście już dziś za nami. Udziela się to psu. Co chwilę robimy sobie zdjęcia, a szlak przez kotły Małego i Dużego Stawu robi się ultra-widokowy. Kręcę duuużo filmów, a banan z twarzy nie schodzi. Już niestraszna nam patelnia z poprzednich dni. Tu jest koło 17 stopni i czujemy mocne podmuchy wiatru. Co chwilę radośnie pozdrawiam ludzi na szlaku: „część”, „ahoj”, „dobry den”. W przypływie jakiejś niewytłumaczalnej radości nachodzą mi łzy do oczu. Zaczynam idyllicznie myśleć, że… Nawet, gdyby mi tu nogę urwało, to dojdę do końca. Nawet, gdybym miał nieść Leśkę w plecaku, to dojdziemy. Przepełnia mnie jakieś takie chwilowe poczucie mocy i totalnej euforii, mimo iż kamienisty szlak jest dla Lesławy dość wymagający.

Karkonoskie uniesienie

Dochodzę do wniosku, że właśnie zakochałem się w Karkonoszach. W środku tygodnia, bez nadmiaru turystów potrafi tu być nawet intymnie. Przestrzenie, widoki… Podświadomie pierwszy raz od dwóch tygodni spowalniam krok. Nigdzie już nie pędzę, celebruję każdy ruch kijkiem i każde przestawienie stopy do przodu. Nie chcę już się spieszyć i cieszę się, że mam to, co jest dookoła. Sam nie wierzę, że to piszę: cudowne Karkonosze. ♥️ Cieszę się tym, że wybrałem je bliżej końca trasy… „Truskawka” na torcie. Dochodzimy sobie do Odrodzenia, tu dziś pochrapiemy. W pokoiku gdzie wisi wlepka ruchu ośmiu gwiazd. 😎


Dystans: 29,3 km ↗️ 1299 m ↘️ 441 m
Czas: 7h30min.
Morale: wpierw zdeterminowane, później głupawkowe.
Piosenka dnia: „Zapiszę śniegiem w kominie
Warkoczyk z dymu zaplotę
I zanim zima z gór spłynie – wrócę ” (Robert Kasprzycki). 🎶